Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Heine - Atta Troll.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jak śmierć martwy i milczący.
Odurzony tchem téj izby
Chciałem wiew pochwycić świéży
I, ku oknu się zbliżywszy,
W oddalony jar spojrzałem.
Com tam widział w ową chwilę,
W tę północną duchów porę,
To wam powiem pięknie, wiernie
W tym rozdziale, co nastąpi.




Rozdział XVIII.


A było to czasu pełni,
W noc widmową, świętojańską,
Kiedy dzikie łowy duchów
Przeciągają po nad ziemią.
Z drobnéj szybki u okienka,
Z czarownicy staréj gniazda,
Mogłem widziéć jakby we dnie,
Całą straszną kawalkatę.
Miejsce miałem wyjątkowe
Do takiego widowiska.
Pełném okiem mogłem patrzéć
Na upiorów dzikie harce.
Trzask z batogów, hejże! hasa!
Rżenie koni, sfór szczekanie,
Rogi, trąbki, głośne śmiéchy,
Na tysiące ech rozbite!
Po powietrzu, niby w kniei,