Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

taż jest sam w sobie świetny, chociaż od jego bohatera — jak się później okazuje — oczekiwano nie opowieści o sobie, lecz o kim innym. O tym kimś padają zaledwie wzmianki i w tych wzmiankach powtarza się epitet „komik“, co w rodzajowym języku opowiadającego nie oznacza szczególnej rewerencji. Wiemy jednak, że ów „komik“ swoją nadgorliwością naprawiacza stosunków przyczynił się walnie do życiowej klęski opowiadającego.
Po tym reportażu następuje coś, co by można było nazwać skrupulatnie opracowanym na piśmie donosem, gdyby to nie było akurat przeciwieństwem donosu. W każdym razie, jeśli już miałby to być donos, to byłby to donos pozytywny, coś w rodzaju uzasadnienia wniosku o wyróżnienie czy nagrodę. „Komik“ przeradza się w bohatera bez reszty pozytywnego. Robotnik z funkcją pucera na przędzalni jest światłym i utalentowanym człowiekiem, napisał szopkę satyryczną, która miała służyć uzdrowieniu stosunków w pracy, spotkały go najrozmaitsze przeciwności, płynące ze złej woli i ciemnoty. Mamy wszelkie prawo przypuszczać, że poznajemy tak zwanego pozytywnego bohatera w najczystszym wydaniu. Pozytywny donos, adresowany do pisarza, to rzecz także w swoim rodzaju pełna uroku. Bylibyśmy już bez reszty przygotowani do literackiej kanonizacji bohatera, gdyby nie różne jego prywatne dziwactwa (to może służyć jednak uprawdopodobnieniu ideału, jak owa przysłowiowa przed laty kapka u nosa) i gdyby nie jednoznaczna ocena otoczenia, która bądź co bądź jest głosem ludu i brzmi ni mniej, ni więcej: „A co mu do tego, że nosa wszędzie wsadza. To taki wredny szczur. Własna żona go bez te książki rzuciła“ (str. 53). Przyznam się, że w tym ludowym osądzi e pokładałem jako czytelnik „Białego runa“ wszelkie nadzieje, że