Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wet więcej niż Sandauer wyczytał w Gombrowiczu. Odżegnałbym się na miejscu Gombrowicza od takiego adwokata jak Sandauer.
Powstaje więc pytanie, czy Sandauer nie jest po prostu tylko dobrym prokuratorem. Zestawmy najpierw listę oskarżonych: Rudnicki, Hłasko, Andrzejewski, Boy-Żeleński, Słonimski, Kott. Wspólny przedmiot oskarżenia: uleganie szmirze (tak, tak, tylko tyle!). Sandauer odżegnuje się od krytyków moralistów, więc jeśli nawet atakuje Rudnickiego czy Andrzejewskiego ze względów moralnych, nie przywiązuje specjalnego znaczenia do swojej argumentacji w tym względzie. Szmira i niski poziom intelektualny to jedyny wspólny powód oskarżenia. Człowiek przeciera oczy ze zdumienia. Kto i gdzie? W kraju, w którym triumfy od lat święcą „Matysiakowie“, ktoś, kto w pisarzu na miarę światową widzi satyryka z obyczajowej kroniki tygodniowej! Uśmiać się można.
Poza tą wspólną tezą oskarżenia nie potrafię wykryć w książce Sandauera żadnych innych wspólnych motywów postępowania pamflecisty. U Hłaski ceni Sandauer rodzajowe obrazki warszawskie, za autentyk potępia natomiast przedwojenną twórczość Rudnickiego. Autotematyzm wysuwa jako jedną z szans prozy dwudziestowiecznej w eseju o Schulzu i jednocześnie atakuje Rudnickiego za to samo. Ceni u Gombrowicza i Gałczyńskiego „element urwisowski, błazeński i niepoważny“, by Słonimskiego i Boya potępiać za „kabaretowość“ i brak powagi. U Schulza „kompleks ojca“ i „mit klęski erotycznej“ jest odkrywczy, u Andrzejewskiego „kompleks mistrza“ zasługuje na najwyższą pogardę. U pamflecisty można nie szukać konsekwencji i logiczności myślenia, Sandauer traktuje jednak swoją książkę ze śmiertelną powagą. Pisze ni mniej, ni więcej na samym początku: