Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ny“, w których kapitan Makardek mówi, co mówi: „Na własne uszy słyszałem od wybitnej osobistości, że dzieci są dobre“ (str. 144).
Z ofiarami dosłowności i jednoznaczności nie można się porozumieć. Oto próbki rozmowy narratora z opowiadania: „Burę, burę“ z ludźmi z „Dalekich groteskowych stron“, albo ich rozmowy między sobą.
1) „— Zapadli się pod ziemię?
— W ziemi ich nie ma. Za to ręczę“ (str. 79).
2) „— A sprawa ciągle w lesie...
— Do lasu ślady wyraźne jak szosa. A potem rób, co chcesz. Psy kręcą się w kółko. Ziemia przekopana. Ni tędy, ni siędy. Żadnego punktu zaczepienia. Nic, nic i nic“ (str. 83).
3) „— każę ogrodzić, kupię siatkę i pomaluję własnoręcznie zagranicznym lakierem. Panie inspektorze, jaki kolor byłby tu na miejscu? Może machnąć siatkę w wielobarwne paski?
— A po co grodzić? Po co je zamykać? Stoją cicho, ciasno, bez wiatru nie szumią... Jak siatka, to i furtka, a jak furtka, to i klucz. Co wart taki las pod kluczem? Nie grodźcie lasu, dobry panie“ (str. 90-91).
Wyprawa w „dalekie groteskowe strony“ zamieniła się u Zielińskiego w przygodę w absurdzie dosłowności i jednoznaczności, przy czym narrator opowiadań Zielińskiego nie kryje się ze swym dystansem do świata jednoznacznego absurdu. Ten, który opowiada, zna wieloznaczność słów i bawi się zasadzkami, które kryje język jak najbardziej potoczny i użytkowy. Opowiadania Zielińskiego stanowią — chciałoby się powiedzieć — prawdziwą rozróbkę w języku. Że nie jest to tylko rozróbka w języku, to po prawdzie ani wina, ani zasługa Zielińskiego. Zieliński mógłby z powodzeniem umyć ręce i odżegnać się od wszelkiej odpowiedzialności za wszelkie zbieżności