Strona:Henryk Bereza - Sztuka czytania.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zie zawarła doskonałą przyjaźń z drugą kobietą, że wyznaczyła sobie idealnie pojęte miejsce trzeciej w związku tej kobiety z mężczyzną, który nie przeżył wojny, ale nie przestał istnieć jako duchowy partner, to znaczy rozbić kruchą, ale spoistą konstrukcję idealnego świata bohaterki, to znaczy obnażyć naiwność tej konstrukcji, zasugerować dwuznaczności, które w tej konstrukcji tkwią, ale nie są płaskie, nie są banalne. Świat marzeń bohaterki jest oparty na szaleństwie ludzkiego serca, ja jednak jestem ostatnim z tych, którzy by się dziwili jakiemukolwiek szaleństwu ludzkich uczuć. I kruchość, i naiwność, i dwuznaczność tej konstrukcji jest samą prawdą. Można postulować i praktykować w życiu najkonsekwentniejszą dojrzałość i nie wyzwolić się do końca od szaleństwa idealnych marzeń. Wiem, że można być zużytym w praktykowaniu programowej dojrzałości jak wyszła z obiegu płyta i mimo tego nie być wcale wolnym od złudzenia, że zdarzy się to, co się zdarzyć nie może. Choćby się nie wiem jak długo walczyło z dzieckiem w sobie, każdy z nas, dopóki jest i niezależnie od tego jaki jest, jest dzieckiem podszyty i wątpię, czy jest jakiekolwiek inne wyjście poza przyznaniem się do takiego stanu rzeczy. Bohaterka Romanowiczowej przyznaje się do tego. „Owinięta po maniacku swoją częścią koca, byle nie dotykać mnie, byle być osobno, zasypiała spokojnie, gdy ja połykałam łzy, gdy dziecko, które było we mnie, którym jednak byłam, potrzebowało pociechy, zwyczajnej pociechy, zażegnania niebezpieczeństwa przez czyjąś rękę na czole, czyjeś ramię pod głową“ (str. 129-130).
Prawda praktycznego życia polega na tym, że jesteśmy jak pobielane groby, a marzymy jak dzieci. Godzimy się na mniej, na gorzej, na byle co, byle żyć, i łudzi-