Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ten wiatr, Bóg wie skąd, przywędrował tu do Archangielska. Tłucze w okna, a mówić nie umie. Może on był w Warszawie? Może wiał tam, na ulicach naszych? Może szeleścił nagiemi gałęźmi drzew w Łazienkowskim parku? Może w Wilanowie buszował, na Wiśle ze śniegiem się borykał? A potem... potem zajrzawszy do dziedzińców cytadeli, jęknął z żalu i ruszył odwiedzić tych, co płaczą, co tęsknią — wśród śniegów północy. Odwiedzić zesłańców. Chodź wietrze, chodź! Może otuchę niesiesz? Może w twym szumie usłyszę jeszcze niezgubiony po drodze, jesienny bełkot fal wiślanych? Może niesiesz; ostatni zew katedralnych dzwonów naszych. Może płacz dzieci, którym zabrano rodziców. Wietrze, mów, wiaterku! dotknij mego czoła i wygraj smętną melodję, zdjętą z bruku Warszawy. Niech ja się nią upoję.
Wietrze, dotknij mej skroni, rozpalonej tęsknotą. Niech ona upieści się twem głaskaniem, niech mam ulgę w myśli, że to nasz powiew rodzinny muska mię łagodnie i tak słodko.
Widzę w marzeniach swych nocnych nasze łąki, usiane złotogłowiem kwiecia. Zanurzam się w nich, pławię w kwiatach, niby w szumiącej fali jeziornej, gdzie przeglądają się obłoki. Nagarniam na siebie snopy traw i piję ich rzeźwość. Błękitne niezapominajki, otwierają szeroko swe ciekawe źrenice, patrzą na mnie i szemrzą swą wiekuistą pieśń wiosenną, którą motyle na skrzydłach roznoszą. Słodycz miodowa sączy się z pod traw, z pod kwiatów, idzie ona wonna i ożywcza, słodycz ziemi naszej drogiej, słodycz upoista.
A taka bezbrzeżnie tęskna.
A taka promienna.
Idzie ona za nami do murów Warszawy, przyjęta radośnie przez serca, co ją kochają. Ochładza czoła uznojone, rozszerza piersi, ściśnięte miejską dusznością.
A zwie się tam — odczuciem ziemi.
Idzie ona i dalej, śladem swych dzieci.
Idzie do pustyń upalnych, za ocean, gdzie polskie siekiery pracują, dla chleba, niwecząc bory dziewicze.
A zwie się tam — nostalgją.
Idzie do ludnych miast obcych, gdzie w cuchnących tłoczniach fabrycznych, wśród dymu i sadzy, wsącza się w dusze wy-