Strona:Helena Mniszek - Zaszumiały pióra.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ogarnął mnie gniew. Doznałem przykrego wrażenia ciasnoty, poczułem się, jak w więzieniu. Żądza przestrzeni, powietrza owładnęła mną gwałtownie.
Na wolność! na wolność! Pędem puściłem się środkiem jednej alei, zacinając zęby z wściekłości, bo szerokie łapy chmielu, szorstkie macki jego wąsów łapały mnie, jakby zatrzymując. Rzucały mi się na szyję, biły w twarz, czepiały się ubrania. Nieprzyjemne, twarde, niby szczeciną powleczone ramiona chmiel ciskał za mną i przedemną. Czy mię tu chciano zdławić, czy zatrzymać przemocą, nie wiem, bo biegłem jak szalony, uciekałem z rozmysłem, gnany żywiołowem pragnieniem swobody, strachem zabobonnym, którym mnie natchnęły te olbrzymie pnącze, zagradzające mi drogę.
Zwyciężałem jednego tytana za drugim, z rozkoszą widząc, jak opadały im zaborcze ramiona i jak te potwory usuwały się za mnie pokonane.
Gdy dopadłem krańca chmielami, okrzyk bezwiedny wyrwał się z mych piersi. Okrzyk triumfu z ocalenia, ale i zarazem jakby wstydu, że uciekałem. To był krzyk dezertera, gdy się poczuł wolnym, lecz... zhańbionym.
Uległem wrażeniu, jak dzieciak, zmykając przed naturą.
Nie miałem już czasu na urąganie sobie, bo nowy, zupełnie niespodziewany widok przykuł mój wzrok. Stałem, jak ogłuszony, bez słów, tylko z wyjątkowem w rażeniem zachwytu.
Przedemną leżały stawy.
Wielkie lustra kryształowych tafli wód. Przestrzeń wodna! Jak okiem sięgnąć, ciągnęły się stawy i stawy. Przecinały je groble, otulone w zwoje srebrno-zielonych wierzb, niskich, karłowatych. Wężowymi skrętam i biegły te zielone wały wskroś wód, haftując bogato gładką toń stawów. Tu i ówdzie rosły kępy wysokiej rogoziny, zdobnej w twarde, długie, bronzowe kity. Niektóre groble mieniły się w słońcu błękitem niezapominajek lub czerwonością kwitnących szczawiów, albo płową barwą traw suchych i sitowia.
Krzyk unosił się nad wodami. Kwiliły czajki i białe zwinne mewy. Piszczały kuliki; gęg kaczek wpadał hałaśliwie w cichy, jednostajny bełkot fal, bijących w groble. Woń szła odurzająca, ale zdrowa jakaś, pełna rzeźwości, woń tataraku i głębin wodnych.