Strona:Helena Mniszek - Z ziemi łez i krwi.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A ot, cuda się tu pojawiają — szeptem wymówił gospodarz.
— Cuda?... la Boga!...
— Bywają takie noce przed uroczystemi świętami, że kościół zapieczętowany, prawda, ale w nim jasno się robi i organy grają, jak na mszy, czy na nieszporach.
— Cóż to znowu opowiadacie!...
— Prawdę mówię, słyszeliśmy to już i widzieli. Coraz więcej narodu o tem wie i w wilję świąt ważnych zbierają się tu całe gromady.
— Boże uchowaj... Boże uchowaj!...
— Cóż to wzdychacie?... Nie radziście, czy nie wierzycie?
Janiuk milczał. Tomasz szeptał dalej.
— Ludzie gadają — cud... bo i cóż innego?...Drzwi zawarte na zamki, rygle, pieczęcie nienaruszone, jako na grobie Chrystusa, wszystkie wejścia do kościoła także pozamykane, a tu raptem okna błyszczą światłem, organy grają, a często i dzwonki dzwonią, jak na podniesienie, tylko, że księdza nie słychać. To niby co innego, jak nie cud?
Janiuk milczał.
— Ś-ty Jan za pasem, to sami zobaczycie, ludu się zbierze jak na odpust, bo już precz słuchy o tem chodzą, że tu cudowne miejsce...
Milczeli dłuższy czas, obaj zamyśleni poważnie.
Słońce wychyliło się z poza różowych pasm jutrzenki i złote, wielkie, przejasne, sypało na ziemię dary bogate. Ziemia i wszystko dokoła stanęło w roztoczy świetlistej. Tem straszniejsze wydały się Janiukowi w blasku dnia czarne ramy pieczęci na kościelnych drzwiach — niby stygmat niewoli i ostatniej nędzy najgorszej, bo duchowej.
W tem Janiuk niespodziewanie zapytał:
— A czy pani dziedziczka żyje, zdrowa?...
— Bogu chwała żyje i zdrowa, markotna tylko i jakaś zadumana chodzi.