— Za szesnaście dni będę w Kalkucie; siedemnastego zobaczę Artura. Czy go znajdę? Czy on zdrów, czy on mnie jeszcze...
Rzuciła wzrok smutny w dal, poza portowe zabudowania, na białe mury miasta Aden. Martwa, choć pełna słońca okolica zaczęła ją denerwować, upał dokuczał. Elża, pomimo swej białej, najlżejszej sukni, była jak w ukropie.
— Dzień dobry pani — usłyszała za sobą głos kapitana.
Odwróciła się żywo, podając mu rękę.
— Ça va, ça va! Już. pani wstała? Pewno ze zbytku gorąca. Pogodę mamy prawdziwie afrykańską. Pani wygląda dziś ślicznie i świeżo.
— Cóż to, uzależnia mnie kapitan od pogody afrykańskiej?
— Owszem. Czasem pani bywa...
— Jak żółta febra, co?..
— Właśnie, jak żółta febra, he, he. Jestem szczęśliwy, że pani zdrowa, będzie jeszcze lepiej, gdy zaczniemy się kołysać na Indyjskim, najgorsze już poza nami.
— A moja depesza, kapitanie? Czekałam z tym na pan niecierpliwie.
— A jakże, wyślemy ją, pojadę sam do Inspekcji portowej. Ruszamy w drogę jutro rano.
— Dopiero? Mieliśmy wszakże odpływać dziś wieczorem.
— Ładunek węgla opóźniony z powodu przepełnienia w porcie. Niechże pani patrzy, istna blokada, jakby się cała eskadra zjechała w Adenie. Mamy tłok. Dziś w nocy przypłynął ten oto pancernik angielski z Bombaju, wiozący wojsko hinduskie, statek z Zanzibaru, wielki paguebott z Karatchi z ładunkiem bawełny; wślad za nami idący parowiec z Aleksandrji, dwa statki z portu Cejlońskiego Kolombo.
— Z Cejlonu!.. — krzyknęła Elża.
— O là, là, czego się pani tak dziwi? Pani jedzie z Europy do Indji, a z Indji i tamtych wysp jadą do Europy. To naturalne.
— Tak, tak, ale czy pan kapitan nie wie czasem, jakie to są statki?
— Ach wiem, ja wszystko wiem, muszę wiedzieć. Jeden to statek włoski „Piacenza”, duża pojemność, załoga ogromna, sporo murzynów, płynie do Brindisi, odpływa za dwie godziny. Drugi to yacht prywatny angielski.
Oddech zamarł w piersi Elży. Chwyciła kapitana za ręce, targając niemi w podnieceniu strasznem.
— Czyj, czyja to własność ten yacht prywatny angielski?
— Madame!...
Kapitan przeraził się jej wyglądem. Z oczu Elży sypały ognie, twarz płonęła, było w niej coś szaleńczego.
— Madame...
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/96
Wygląd
Ta strona została przepisana.