Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na duszy i ciele, może i na umyśle, bo haluncynacje o Tobie nie dają mi spokoju. Pocóż jechałem w zimie do Warszawy, by wrócić ze spotęgowaną tęsknotą i żalem, żeś jednak... nie moja. Życie jest zbyt ciężkie dla mnie.”
Duża przerwa na karcie, poczem innym znowu charakterem, krótkim, nerwowym:

„Czytam teraz dużo z indyjskiej literatury. Ciekawe z zakresu psychiki ludzkiej. Fakirzy potrafili wnikać w jej głębie, odgadywali nowoczesne odczucia. Dziwną mi się wydaje moja bezczynność na pokładzie bez zwykłego zajęcia, ruchu i nieustannych trudów, jakie daje stanowisko odpowiedzialne marynarza. Wojna trwa, ja zaś płynę na yachcie swoim, który znasz z Nicei, płynę z przyjacielem i czytam. Pokój to pozorny, szarpanina w moim całym jestestwie piekielna. Gorycz zatruwa i niewypowiedziany ból. Zwalczasz, Elly, moją bezwzględną wolę swoim uporem. Obyś się nie przeliczyła. Przebudzenia bywają straszne.”

Elża, dygocąc w sobie, była wpół przytomna. Stała chwilę z zamkniętemi oczami, szepcąc bez pamięci:
— Arti, Arti, przebudzenie moje już straszne, Arti mój.
Szeptała długo, jakby w śnie, poczem otworzyła oczy — był w nich cień obłędu. Wzięła ostatnią kartę, już z Indyi, z okolicy bliskiej Kalkuty, pisaną tak okropnymi zygzakami, że sama mówiła za siebie.
— Co to jest? — pytała Elża ze łzami — to pisała ręka bezwładna, to ktoś w agonji, jednak to on... on... Boże!..
Zaczęła się wczytywać pilnie.

„Najdroższa, niezapomniana Elly moja. Ze mną jest nieco źle, ale to nic. Pamiętaj, że życie moje do Ciebie należy, gdy je zabierzesz, będę szczęśliwy, dziś straciło dla mnie całą wartość, stało się ciężarem trudnym do dźwigania nawet na moje barki. Zachowaj w pamięci człowieka, który Cię uwielbiał, kochał nadewszystko i jedynie. Cięży nademną przekleństwo. Odeszłaś odemnie w tak odległe horyzonty, że tylko doścignąć Cię mogę myślą, ująć nie potrafię. Na nic władza, siła i możność moja, znikome to są atuty wobec prawdy, że nie chcesz być moją, żem Cię utracił, że mi Cię zabrano, bo się spóźniłem! Powinienem był wcześniej zabrać Cię dla siebie, bez względu na nic, nawet na Twój upór. Szarpie się we mnie bunt, już po niewczasie i to jest szatańskie, to tyranja moja. Zlekceważyłaś, Elly, miłość moją, by, zepchnąwszy mnie w bezdeń rozpaczy, samej iść ku szczęściu. Bo chyba szczęście widzisz przed sobą? A byłaś cudem mego życia, Ty, fatalne przeznaczenie moje i miłości moja olbrzymia.”

Pismo urywało się.
— Jezu, Jezu, Jezu! — wył w duszy Elży okrutny ból skargę, ręką niewypowiedzianą.
— Co z nim, co to znaczy? Czy on?... Boże!