Nogi pod nią trzęsły się, była bardzo wzruszona, gdy wchodziła do lewej nawy kościelnej. Serce jej biło głośno, słyszała jego tętno wyraźnie.
Przed progiem kaplicy Pana Jezusa zawahała się nagle, lecz po chwili namysłu weszła prędko. Kaplica była pusta, tylko w ławeczce na boku siedział pan Cezary Burba z głową, opartą na splecionych dłoniach. Elża stała chwilę, patrząc z boleścią na tę głowę wyłysiałą zupełnie, otoczoną wianeczkiem białych kosmyków. Długą chwilę ruszyć się z miejsca nie mogła. Burba, modląc się, nie widział jej. Elża postąpiła krok naprzód, starzec podniósł głowę. Na bladej twarzy jego wystąpiły sine plamy, w oczach łzawych, otoczonych czerwoną obwódką, odbił się lęk, graniczący prawie z przerażeniem, i niechęć wyraźna.
Uniósł się ociężale z ławki, oparty na rękach. Elża podbiegła żywo i osunęła się do jego nóg, dotykając czołem kolan. Starzec upadł z powrotem na ławkę. Milczeli długo. Burba odczuł drżenie kobiety, zrozumiał ją. Po chwili położył dłonie na jej głowie, pochylony szepnął:
— Wstań, dziecko.
Ale Elża nie wstawała, tylko, chwyciwszy rękę dziadka, przycisnęła ją do gorących ust.
— Dziadziu najdroższy... wybacz — usłyszał cichą prośbę, tak rzewną, szczerą i tak z pod serca płynącą, że to go poruszyło. Pochylił się niżej.
— Wstań... Elżusiu!
Podniosła się, półklęcząc na stopniach ławki. Burba ujrzał jej oczy całe we łzach, usta drżące ze wzruszenia, położył rękę na jej ramieniu i patrzał głęboko na nią, jakby chcąc wszystko wyczytać, wszystko zbadać.
— Czy szczęśliwa jesteś?..
— Tak, dziadziu... bardzo.
— Kochasz go... swego męża?
— Nad życie.
— I on ciebie?
— I on... dziadziu.
— Słyszałem, mówił Mel, twój mąż kocha cię bardzo. Więc jesteś szczęśliwa... Poruszył powiekami szybko, spuścił oczy.
Znowu moment ciszy.
— Dziaduniu drogi, czy mi wierzysz, że kocham was zawsze serdecznie, że mi nad wyraz ciężko, iż ja was tak boleśnie...
Łzy zatamowały jej słowa, ukryła twarz w jego rękawie.
— Tak, dziecko, tak... wola Boża, nic więcej, pamiętaj, wola Boża. Tak jest, jak Bóg chciał. Dobrze, żeś ty szczęśliwa, Elżusiu, nie wyrzucaj sobie tego, bo... mówił mi Mel. To już trudno, krzywdę Tomka zapomnij... daj szczęście mężowi. Jednych Bóg nagradza, drugich doświadcza, Jego wola. A ot i starego gniazda już zabrakło.
Strona:Helena Mniszek - Verte T.2.djvu/124
Wygląd
Ta strona została przepisana.