Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Elża po chwili wstała i wyszła z pokoju, wkrótce za nią wysunął się młody Burba.
— Ot panie tego, zdaje mi się, żem trochę wlazł niepotrzebnie — rzekł strapiony proboszcz.
Uniewicz uśmiechnął się.
— Jak palec między drzwi.
— Otóż właśnie.
— A czy Poberezcy nie mówili proboszczowi o powodzeniach Dziunia? — spytał pan Cezary.
— Nic nie słyszałem.
— Dostał kosza od Elżuni.
— Taaak?... a to tedy już jestem w domu, zwykłe ludzkie złośliwości, bo czego tam nie gadali...
— Chybaż nie stary Poberezio, to zacna dusza, poczciwości i... on jeden nie oczarowany Olgierdem.
— Stary nic nie mówił, kiwał tylko głową na wszystkie wiadomości kobiece i po swojemu gadał dużo o polityce. Wiecznie w gazetach siedzi.
Po odjeździe proboszcza, Elża, zamknęła się w swoim pokoju, lecz było jej duszno i ciasno, potrzebowała ruchu, powietrza. Postanowiła przejechać się konno. Zeszedłszy jednak do stajen, zmieniła projekt, ujrzała bowiem z daleka Tomka, który dosiadał swego wierzchowca. Atamana.
— Nie chcę go widzieć za nic, za nic!
Gorska skręciła momentalnie w ogród owocowy i zniknęła wśród szeregów świeżo pobielonych pni. Korony drzew, osnute były zieloną mgłą, czereśnie jak dziewczęta do komunji świeciły już wiosenną szatą swej niepokalanej bieli. Zapach bił od nich świeży, wabiący roje pszczół na wiotkie ukwiecone gałęzie. Ale zapach płynął i z dołu, delikatny jakiś, a silny, choć wytworny. Elża spojrzała na ziemię i wydała głośny, radosny okrzyk:
— Fjołki!
Przysiadła, rwąc zachłannie fjoletowe kwiatki, gęsto rozsypane wśród młodziutkiej trawy, nawet w kępach suchej darniny tryskały do słońca bogate ich trzęsienia. Rozpostarły swe fjolety po całej darninie, napastowane również przez ćmy pszczół, łakomych pierwszej słodyczy. Elża cieszyła się niemi jak dziecko, na kolanach sunęła po murawie, czyniąc zniszczenie wśród kwiecić. Dużo jej przypomniały te fjołki miłych i przykrych momentów z życia. Dzieciństwo W Taraszczy, gdzie od lekcji wyrywała się do ogrodu na zbiór fjołków; przynosiła nauczycielce całe ich pęki. Jakie to były miłe, jasne, beztroskie i dobre lata. Prawie bezpośrednio potem Elża, narzeczona Adama Gorskiego, rwała z nim również fjołki, broniąc się od napastniczej ręki jego, szukającej zaborczo jej kibici, spuszczając oczy z dreszczem wstydu przed jego zmysłowem drżeniem ust i pod palącym żądzą wzrokiem lubieżnym.