Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tomek zbladł.
— I chcesz dlatego uciekać do Anglji
— Co znaczy: „dlatego“? Mówiłam to zresztą nie do ciebie, lecz do Poberezkiego.
— Przed wszystkimi zasłaniasz się tą Anglją. Widocznie Uniewicz miał słuszność.
Elża milczała.
— Ja zaś — źle zrozumiałem twoje słowa w walcu i... byłem szalony.
— Cóż chcesz, czarowałeś cały salon mazurem.
Burba poczerwieniał jak ogień. Gwałtownie otworzył okno.
— Co wyrabiasz, babcia się przeziębi.
Tomasz wychylił głowę i krzyknął na stangreta.
— Stój!
— Warjat jesteś, Tomek.
— Nie, ale przyślę ci tu Uniewicza, jemu możesz urągać Potrafi się odciąć.
Kareta stanęła i jednocześnie zrównały się z nią sanie.
Burba otworzył drzwiczki, wysiadł, wślad za nim wyskoczyła Elża na śnieg.
— Co się stało? — pytał pan Cezary.
— Nic, dziadziu, tylko ja wolę jechać saniami, duszno mi w karecie — zawołała Elża.
Stary Burba patrzał na nią uważnie.
— Przedtem nie, a teraz tak; tak z kimże pojedziesz?...
— To mi obojętne.
— Ot, kiedy komplement dla nas wszystkich. No, to siadajcie w trójkę na sanie, a ja idę Urszulkę kołysać, bo widzę, że śpi niebożątko i zdrowo chrapie. Pewno ciebie tem i wystraszyła. Siadajcie, bo zimno.
— Tomek niech idzie do karety, — rzekła Elża rozbawiona — bo on chce spać, a ja będę dużo mówiła z panem Melem. Dobrze, panie?...
— Jestem na rozkazy.
— No, Tomek, gdzie siadasz?... — wołał pan Cezary.
Ale Burba wskoczył już na sanie. Usiadł przy stangrecie i odebrał od niego lejce. Strzelił z bata, czwórka ruszyła tęgiego kłusa, wymijając karetę.
— Widzę z tego wszystkiego, że pani zatęskniła za moim towarzystwem, a Tomkowi chciało się powozić, — rzekł protekcjonalnie pan Mel.
— Zgadł pan w zupełności z małym dodatkiem co do Tomka, który nagle uczuł pragnienie okładania kogoś batem. Najfatalniej wyszły na tem szpaki.
— I ja, bo siedzę za Tomem, mogę dostać batem — rzekł Uniewicz. — Zaczynam się namyślać, czyby nie przesiąść do karety.
— Idź, jeśli chcesz, Elża mi wystarczy.