Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Widzisz, hołubko, tak się robi po polsku! Wróci tu Olgierdek, ale w szeregach naszych strzelców. Gorsza bieda z kobietami. Zachciało się morskich kąpieli, a teraz niewiadomo, jak z Sopot się wydostać. Wszystko to przez Emilkę Gozdecką. Pisałem, nalegałem, by wracały. Gdzie tam. Panna szuka na gwałt kawalera i moje baby trzymała do kompanji. Teraz są w pułapce.
— Czemuż nie wracają?
— Bo granica zamknięta.
— Już? — krzyknęła Elża z przerażeniem.
— No, tak, wujostwo pani, Renardowie, w Ostendzie też w pułapce. Pozostaje im wszystkim droga okólna morzem na Sztokholm lub Archangielsk.
— Granica zamknięta, — powtórzyła Elża dziwnym tonem.
Poberezki uważnie na nią popatrzył.
— Wszystkie granice zamknięte, otwarta tylko droga do Rosji. Ale tam moskali przepędzimy na złamany łeb.
— Granice zamknięte... — szeptała Elża zbielałemi ustami, przytem miała taki wyraz twarzy, jak skazaniec, stojący nad przepaścią.
I w onej minucie zrozumiała wyraźnie, co było źródłem osobistego bólu jej duszy. Ból, przygłuszony w chaosie wrażeń ogólnych, rozrastał się teraz, raniąc jej serce okrutnym ostrzem.
— Granice zamknięte, bezwzględna, brutalna zapora.




XV.

Dnie szły brzemienne w wypadki. Echo ich, dolatujące do Warowni, odsuwało na bok wszelkie prywatne sprawy, potęgą zdarzeń głuszyło osobiste uczucia.
Głuchy huk odległych armat Elża usłyszała pierwsza. Złowrogi zew, jakby z pod ziemi idący, przemówił grobową nutą, dobitniej niż wieści z gazet. Słuchali wszyscy tego głosu śmierci z dreszczem trwogi, z bladością na twarzy. Tam, w tych grzmotach brat idzie na brata, swój strzela do swego, polska ziemia zlewa się polską krwią. Grzmoty nie ustawały, jęk ziemi słabł lub się wzmacniał. Sina chmura nadciągnęła w całej swej grozie i zapowiadała bezlitosną, długą nawałnicę.
— Wandale, juchy! — wołał oburzony Poberezki — nic jedni drugim nie ustępują w okrucieństwie.
— Ciężka jest łapa moskala, ale jak germańska spadnie... mruczał z goryczą pan Cezary.
— To ją utniemy! — zaperzył się Poberezki. Gryzie się wściekły pies z żarłocznym wilkiem, ale biada nam, jeśli pozostaniemy bierną owcą, bo ktoś z nas wtedy skorzysta, a tymczasem z tych zapasów skorzystać powinniśmy my, tylko my! My, to stado sokołów, które wydziobie ślepia bestjom walczącym i krew z nich puści, jeno trza dzioby ostrzyć, skrzydła szykować, szpony potężne roztwierać i czujny mieć słuch na hasło.