Strona:Helena Mniszek - Verte T.1.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wizji. Zrobiło to na niej wówczas szalone wrażenie, tembardziej, że część pierwsza utworu była opisem ich przeżyć. Gdy jednakże pytał ją w drodze do Wiednia, jaki wybrała tytuł — odrzekła, iż rzecz jest na razie — bez tytułu. A teraz?... ach — czytać, czytać!...
Długo i uważnie badała niezbyt czytelne, choć zdecydowane, śmiałe pismo Artura, jakby witając się z nim, po ciężkiej tęsknej rozłące.
Zaczęła:

„Siedzieliśmy na ławce, w sali odczytów, w gmachu muzeum oceano-znawczego, w Monaco. Wicher dął i uderzał w ściany z zajadłością, huczało złe dzisiaj morze. Bydynek muzeum trząsł się w posadach. W sali był chłód i półmrok, wywoływało to w nas obojgu nastrój drażniący. Ona była niezwykle podniecona, rumieńce gorące wykwitły na jej twarzy jasnej. Siedziałem z lewej strony, odgradzając ją od środka sali. Oparty łokciem na pulpicie ławki, położyłem głowę na dłoni i wpatrywałem się w moją towarzyszkę z jednakowem zawsze pragnieniem. Ile ta kobieta ma dla mnie wdzięku, który wypływa z jej natury, lecz nie dla każdego jej wdzięk, i to właśnie cenne, to jej siła. Ja go poznałem w całej pełni. Nie, per Bacco! nie! Właśnie, że go w całej pełni nie znam, to jest moja krzywda życiowa, to mnie dławi, to mi życie psuje. Patrzyłem na nią uporczywie: spojrzała na mnie, zauważyła moją pozę, uśmiech błysnął na jej ustach.

— Odgradza mię pan od świata?...
— Pragnąłbym.
— Czego?...
— Odgrodzić panią od wszystkich, zamknąć w swoim kręgu.
Powstała, widocznie zmieszana. Podniosłem się również.
— Chodźmy już, — szepnęła.
Dokąd?... burza, deszcz, wichura.
— Tu obok, na placu, stoją czasem fiakry lub samochody, pojadę do siebie.
— Na kilkogodzinne nudy? Wszyscy czekają na panią w kasynie dopiero o ósmej. Mam inną myśl genjalną.
— Wyobrażam sobie, — uśmiechnęła się... Pewno coś niesłychanego.
— Abyśmy pojechali do mojej willi.
Błyszczące oczy, rozszerzone zdziwieniem, utkwiła we mnie. W miarę patrzenia źrenice jej chłodły, twarz sztywniała, głos drżał, gdy rzekła:
— Nie sądziłam, aby pan mnie taką propozycję...
Wziąłem jej ręce, ucałowałem, chyląc głowę nisko.
— Czczę panią, szanuję wyjątkowo, chyba mi pani wierzy?... Moja gorąca prośba niech pani nie obraża, najszlachetniejsze mam intencje, daję na to męskie słowo honoru. Przeczekamy burzę w moim domu, zjemy tam podwieczorek. Marzę o tej