Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zachęci do dalszego borykania się z rzeczywistością posła Ożarczyka, Starosty, ciemnego pospólstwa i utwierdzi go w wierze w zwycięstwo ideałów. Zresztą pragnął zmienić tryb życia przez usunięcie się ze wsi, ale czuł, że brakło mu odwagi i sił, niezbędnych do wywalczenia sobie w szerszym świecie takiego stanowiska, by pozwalało mu jednocześnie zaspakajać swe osobiste potrzeby i poświęcać się w wyłącznej służbie dla Ojczyzny.
Kiedyś na wiecu Ożarczyka spotkał znajomego obywatela, ziemianina, sąsiada z Zaolchniowa. Po dłuższej rozmowie z panem Jackiem obywatel zainteresował się jego obecnym losem.
Proponował mu różne rodzaje zajęć, ale żadne z nich nie porywało pana Jacka. Najbardziej podobała mu się posada leśniczego w dobrach ziemianina, jednak chciał on czegoś szerszego, wydatniejszego, pragnął, jak się później wyraził, widoku całej Polski, nie zaś tylko polskiego lasu.
Obywatel, słysząc to, nie obraził się. Nastawił palcami suty czub na głowie i zawołał jowialnie:
— Słusznie! Praca i wiara w Chrystusa przynosi zbawienie. Bogu cześć a djabła za kitę. W Warszawie piekło nie szczędziło swego posiewu. Tu, takie djablątka, jak Ożarczyk i starosta, łatwo za nogi uchwycić i... w święconą wodę — chlup! Spłucz się, wisielcu, bo Chrystus nakazał budować i goić, nie zaś rozwalać i zabijać. W Warszawie są straszniejsze djabły, ale to nic. Uszy do góry! Jeśli już nie my, to dzieci nasze ich zwalczą do reszty, ale rozumnie, nie nową partyjnością, jeno Chrystusową ideją. Wierz mi bracie!
Pan Jacek lubił i szanował obywatela. Przypominał mu żywo archaiczny typ Polaka, trochę hałaśliwego ale filozofa, znającego świat i ludzi. Pobłażliwość dla ludzkich