Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wieczorem poszedł do Mgławicza. Na szczęście zastał go w domu. Przedstawił mu się, jako kolega pana Jacka i zaraz na wstępie zapytał, co się mogło stać ze Sybirakiem.
Mgławicz był zaskoczony, patrzał na Jerzejskiego ze zdumieniem.
— Więc i pan jest byłym zesłańcem.
— Nie, jestem jego kolegą z uniwersytetu i przyjacielem.
Opowiedział Mgławiczowi o swoim niepokoju, nie ukrył nawet halucynacji w olszynach, łączył ją niejako z bezpośrednio potem otrzymanym listem z Kairu.
— Więc i do pana pisała pani Strzemska? Czy ma pan jej list?
— Owszem, proszę.
Mgławicz czytał list, blednąc z wrażenia.
— Nadzwyczajne, nadzwyczajne... Te same wizje, które ja... Telepatja zdumiewająca.
Oddając list Ezopowi, rzekł drżącym lekko głosem:
— Gdyby pan tu był przedwczoraj, o tej samej godzinie zastałby u mnie kolegę. Pan Jacek był naprawdę i obiecywał przyjść na drugi dzień, czyli miał być wczoraj... Ale nie przyszedł... Nie wiem gdzie mieszka... Jutro będę wiedział napewno. Zawiadomię pana.
Ezop był pod przykrem wrażeniem. Wychodząc spotkał się w przedpokoju z jakimś studentem, spojrzeli na siebie, ale go minął.
Student zaś wszedł szybko do gabinetu i zwrócił się do Mgławicza obcesowo:
— Jestem Młot-Staliński, członek Stowarzyszenia Twórców przyszłej Polski. Przychodzę do pana z zapytaniem o jego eks-sekretarza. Wiem, że był tu u pana przedwczoraj... Dlaczego nie wrócił zupełnie?..