Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Załogi powitały się okrzykiem tysiąca piersi, marynarze „Glaring’a “ z rękoma przy kaszkietach salutowali potężny gmach admiralski. Nagle tęcza prześwietnych barw, tęcza złotolita spadła na upojone najwyższem, jedynem uczuciem oczy Haliny — ujrzała w tłumie salutujących na dreadnoughcie marynarzy i sztabu rękę, dotykającą skroni... dla niej... wyraźnie ręka ta salutowała tylko ją...
Halina spuściła głowę ruchem bezwolnym. Powieki i rzęsy jej drżały silnie, ze szkarłatnych ust wypływał cichy, tylko przez nią słyszalny, szept, niby zaklęcie... Indyjskie białe dżongdże, unoszone na grzebieniu pian trzepotały się, jak tonące białe ptaki, ich purpurowe serca tryskały krwią żywą...

W tym samym momencie Mahawastu Dżhanu, doznał uczucia, że jest jednym z tych kielichów indyjskich dżongdży, które rzucono w otchłań bezdenną... w ofierze...