Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Budhy. Dym purpurowy niezwykle wonny i duszący wybuchną z czarki i jął rozpełzać się jak kadzidło, omotując szkarłatną mgłą posąg i skupioną postać Fakira. Oczy bramina, jak żużle gorejące, śledziły skręty dymu, biegły śladem purpurowych pierścieni, nie zmrużyły się ani razu, jakby powieki skamieniały.
Strzemska zawisła wzrokiem na oczach i ustach wróżbisty. Nie uważała, że Mahawastu Dżhanu stanął za nią pochylony i że otoczył ją prawie swym płaszczem, jak jastrząb skrzydłami. Oczy Hindusa, spuszczone na nią, były także jastrzębie. Okrył ich wszystkich obłok krwawy, skłębiony dym kadzidła.
W tem Fakir przemówił, wpatrzony w czar snujących się dymów:
— Naród z natury żywotny... obumiera zatruty.... Nadmiar złej prudhany niszczy, gubi... Atman ginie, wygnany przez zbrodniczy Vayu,[1] najstraszniejszy, nie z gwiazd — z pod ziemi wiejący. Ten Vayu to śmierć. Ten Vayu to chaos — przepaść. Ten Vayu — to wieczna noc...
Bramin zamilkł. Ostatnie słowa z sykiem wyszły z jego ust, oczy żarzyły mu się ogniem tajemnym. Odchylił głowę w tył i znowu ją podał naprzód ruchem gwałtownym.
Strzemska była zdrętwiała, zimne dreszcze przejmowały jej ciało, pochylona głową w stronę dymów purpurowo-szarych chłonęła ich kłęby z natężeniem całej duszy, całej istoty myślącej, wszystkich nerwów i czuć.

Fakir był jakby zahypnotyzowany widokiem dymów, badał ich skręty, załomy, przepalał wzrokiem płomień, strzelający z czarki.

  1. Wiatr.