Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rozlewy wiślane podkopywały do reszty zrujnowany organizm. Starzec kaszlał, pluł krwią. Wilgoć w mieszkaniu rybaka działała zgubnie na płuca, czuł w nich ból i kłócie. Dokuczał mu reumatyzm. Praca i życie nędzne były dla niego powolną ale stałą trucizną. Do Ezopa nie pisał nic o swojem stanie. Nikt z jego znajomych i przyjaciel jedyny nie wiedzieli, że starzec stoi nad przepaścią swego życia fizycznego. Ciało wątłe nikło, ale w duszy i w sercu jego palił się wielki ofiarny płomień umiłowania.
Pewnego dnia, wieczorem, gdy pan Jacek wracał od pracy do chatki rybaka, ujrzał przy drzwiach młodego studenta w towarzystwie jednego z robotników. Młodzieniec, w czapce uniwersyteckiej, podsunął się naprzód ku nadchodzącemu. Ze zdumieniem przypatrywał się panu Jackowi. Sybirak uśmiechnął się serdecznie, poznał młodzieńca natychmiast.
— Czy to pan jest autorem broszury „Polska w odmęcie“? — spytał student.
— Tak.
Student wniknął w jasne i szczere oczy Sybiraka, myślą i powagą swoich źrenic. Poczem ujął i uścisnął gorąco ręce starca.
— Jestem Młot-Staliński, czytałem broszurę pańską i artykuły. Czuję się szczęśliwy, że go odnalazłem... nie sądziłem, że w takiej sytuacji. Całą duszą oddany jestem panu i jego ideom.
Pan Jacek, wzruszony bardzo, patrzał głęboko w oczy młodzieńca.