Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nocny napadł na niego, a, przekonawszy się, że to także biedak, namawiał go na swój proceder, obiecując duże zyski. Gdy pan Jacek zaczął mu do duszy przemawiać, łotrzyk krzyknął:
— E, brahu, do wody ciebie i twoje apostolstwo! Wisła cierpliwa to se jej apostołuj. Ja tam wolę swój fach, intratniejszy.
Pan Jacek wciąż pracował nad Wisłą z wytrwałością żelazną, zwrócił na siebie uwagę robotników zarówno pilną niezwykle pracą, jak i postacią swoją. Piętno głodu i choroby nie zabiło inteligencji, widnej na czole jego i w oczach. Zarabiał już systematycznie, za mało jednak, by odżywić organizm podkopany. Forsowna praca dokonywała reszty. Pan Jacek mieszkał teraz w najętym „kącie“ u rybaka, nad samą wodą, co również szkodziło mu bardzo. Ale trwał z nadzieją w duszy, że przebrnie czas niedoli ogólnej i najgorszej, bo duchowej. Zapatrzony w swoje niezwalczone ideały, cierpiał tembardziej, że nie widział końca tej niedoli, przeciwnie, potężniała ona morzem brudu zła i nienawiści, zalewając kraj. Pan Jacek kochał zbyt silnie Polskę całą, kochał wszystkie warstwy, wszystkie sfery, kochał biednych i możnych, szczyty i niziny społeczne. Dla wszystkich miał współczucie i serce miłujące. Braćmi byli mu wszyscy rodacy, bez wyjątków. Więc cierpiał za wszystkich, ale nikt nie szedł za nim, bo któż umiał szczerze kochać bliźnich, kto pragnął szczerze powszechnego dobra... przed własnym?.. Umieli tylko nienawidzieć. Pan Jacek zaś przeciwnie — nie czuł nigdy gniewu do ludzi, tylko ból i żal, że nie są dobrzy. Cierpiał za ogół, bez niechęci do jednostek. Pracując ciężko, nie przestawał badać przebiegu spraw państwowych. Czytywał pisma, intereso-