Strona:Helena Mniszek - Sfinks.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niestety — odparł pan Jacek, — jestem zbyt praktyczny i śmiały, — ale nie potrafię na rozkaz zachwycać się sumem, widząc tylko... płocie.
— Hm... Zupełnie inaczej odmalowała mi pana pani Halina Strzemska: romantyk, idealista, patrzący na świat przez promienną zorzę własnego serca, być może ostatni marzyciel naszej epoki. To są jej słowa o panu w liście do mnie. Nie sądziłem, aby ten sam człowiek tak pesymistycznie patrzał na stosunki nasze.
— Ach, jakże daleki był ode mnie pesymizm, gdym wracał do kraju! Cóż zrobić, skoro silniejszą okazała się rzeczywistość. Mimo to jednak nie wyzbywam się tej ostatniej iskierki nadziei, że pan, ekscelencjo, i praca moja pod jego zwierzchnictwem odrodzi we mnie dawnego optymistę. Wierzę w to, bo tak odpowiedzialne stanowisko pana daje najlepsze gwarancje.
Mgławicz lekko drgnął. Skierował na pana Jacka badawcze oczy. Widać w nich było niepewność:
— Czy mówi szczerze, czy mi pochlebia?
— Pani Strzemska, — ciągnął po krótkim milczeniu pan Jacek, — wierzy, w jego siłę charakteru, w jego rozum. Jest najmoralniej przekonana, że Pan należy do tych, którzy budują, nie zaś idą za prądem dla...
Zawahał się, ale wnet skończył:
— ...dla wygody życia.
Łuna czerwona oblała twarz i wyniosłe czoło zadrgał na jego rysach Mgławicza. Skurcz nerwowy gwałtownie. Ze skupieniem w brwiach wolno zapalał papierosa.
Nastąpiła kłopotliwa przerwa. Pan Jacek podniósł się szybko z krzesła i zapytał: