Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odczuwał, wnikał w ich jestestwa, tamte go uczyły, te doń przemawiały, tamte podziwiał, te kochał... tamte to dalekie, obce cuda, te to swoi druhowie i umiłowani rodacy. Wśród tamtych czuł się przybyszem, wędrowcem chwilowym, wśród tych bratem i dzieckiem jednej ziemi.
Uniósł go zapał młodzieńczy.
— Skonać chcę wśród was i chcę, abyście szumiały nad mogiłą moją — wykrzyknął z entuzjazmem — z oczami pełnemi ognia wielkiego ukochania.
Bór zrozumiał i odpowiedział, serdeczne szepty spłynęły do ucha pustelnika. „Zostaniesz tu, ukoisz tęsknotę swą, ujrzysz rozwój swych ideałów. Trwaj wśród nas, pracuj i miłuj, a ujrzysz wymarzone narodziny idei, bo duch żyje“.
Tak mówił bór do swego rodaka-druha.
— O spełnij się, spełnij! Moc twoja wielka, święta wróżba Twoja, Boże, który przez naturę nadzieję człowiekowi dajesz! — zawołał starzec z głębi duszy i ręce przed siebie wyciągnął, jakby w rawiona chciał wziąć las cały i wizję swych ideałów. Zamyślony, wzruszenia pełen, szedł wolno, szeroką linją leśną, patrząc z ukochaniem na wyniosłe, zielone ściany, stróżujące z obu stron. Nagle zobaczył ruchomy punkt w trawie i pochylony przyglądał się chwilę manewrującemu pośród gęstwiny źdźbeł robakowi. Przyklęknął żywo.
— A tuś mi! huncfocie jeden! — mruknął uśmiechnięty. Umykasz?... Zaczekaj!... szukałem cię dawno!... Będzie operacja kochanku!... to nic nie pomoże! Wygodnyś asan!... trudno! trzeba trochę pocierpieć na to, żeby o tobie wiedziano. O tak, stój!... ot... teraz dobrze...
Złapał robaka, wyjął z kieszeni podręczną lupę i zagłębił się w badaniu swej ofiary.
W tem usłyszał prędki tętent za sobą. Spojrzał.
Nadbiegała wprost na niego strojna czwórka w lejc przepysznych siwoszów w pięknych szorach. Wspaniałe