Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wstępował na schody onieśmielony trochę. Gdy lokaj chciał go zaanonsować w sali, Hruda zatrzymał go za ramię.
— Daj spokój, kochanku, wejdę sam.
Cicho otworzył drzwi i... stanął jak wkopany. Bystre oczy pustelnika błyskawicznie przemknęły z grupy otaczającej gubernatora, na grupę przy fortepjanie i spoczęły na dostojniku, który rozmawiał obecnie bardzo żywo z księżną Bożenną. Nikła, starcza postać profesora w ramach wyniosłych mahoniowych drzwi i ciężkich, kosztownych portjer, zarysowała się migawkowo jak widmo i natychmiast znikła. Drzwi zamknęły się bez szelestu. Kilka osób, między nimi gubernator, dostojnik i księżna zauważyli jednak małe intermezzo, Mussin odczuł coś i udał, że nic nie widział, ekscelencja zainteresował się, charakterystyczną postacią, cofającą się tak nagle, lecz księżna, mocno zarumieniona nie okazała chęci do tłumaczeń. Pustelnik zaś zbiegał ze schodów dużo energiczniej naiż wchodził. Zdumionych lokajów spytał o marszałka dworu.
— Pan Orzęcki chory.
Miny służących wydały się profesorowi zagadkowe.
— Kto tam jest?... — wskazał głową na piętro.
— Gubernator Mussin-Puszczew z adjutantem swoim i ekscelencja...
— Dobrze, dobrze... to wystarczy... pójdę do marszałka...
— Zaraz obiad, panie profesorze. Księżna pani...
— To nic, to nic — machnął ręką stary i wyszedł z sieni.
Kamerdynerzy spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
— To już trzeci — któryś mruknął.
Pan Medard Hruda nie szedł lecz pędził prawie różaną aleją w głąb parku. Był z odkrytą głową, siwe włosy rozwiewał lekki wiatr, szerokie kroki i podniecone rzuty ramion i rąk znamionowały, że profesor jątrzy się w du-