Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nudziarz, może kwakier“, ktoś szepnął „czasem i naturaliści miewają chwile“, ogólnie jednak wszyscy wyszli skwaszeni, nie udała się eskapada, bo naturalista siedział w wykrocie.
Księżna umilkła, wyciągnięta na trawie, niby długa liszka ciemna, Z pod sukna amazonki wysunął się śliczny but, lakierowany, jak cacko. — Szybkim ruchem zdarła, mały trykorn z głowy i cisnęła go daleko.
— Profesorze! czemu się pan boi ludzi, co oni panu zawinili? Nie jest pan ani piękną kobietą, której zazdroszczą inne piękne lub mniej piękne niewiasty, nie jest pan miljonerem, któremu także zazdroszczą i utopiliby go w łyżce wody różni ludkowie, niezależnie od tego schlebiają mu i dbają o znajomość z nim...
— Nawet dopuszczeni do sympatji chcą zostać przyjaciółmi od serca, — sarkastycznie rzucił profesor.
— A tak przyjaźnią się, żeby przy pierwszej okazji wyśmiać się i ogadać. O, znam to doskonale! już mnie nie nęci przyjaźń szczególnie z babami; wolę mężczyznę w roli przyjaciela.
— Hm! tylko, że ot, w tym wypadku to się zwykle inaczej kończy i inaczej świat to ochrzcił.
— Imbecile! no ale przyjaciółką pana już mi chyba wolno być, — uśmiechnęła się wdzięcznie.
— Prawdopodobnie, — z komiczną powagą odparł profesor, — chociaż moja teorja głosi: nikomu nie ufaj, — tak może i mnie... ot... ot...
— Ee, pan już taki... zrobaczywiały!
— Dziękuję za łaskawy, książęcy żart.
— No, bo profesorunio tak ciągle z temi tam robaczyskami, że nawet do Jarowa nie chce przyjechać. Oboje z mężem zapraszamy ciągle i nic z tego.
— Za wielki tam przepych, za dużo tam ludzi, istne kasyno, moja pani.