Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
X.

Przegrzmiały burze, przeleciały nawałnice. Zawierucha jeszcze ponawiała się chwilami, jeszcze groziła, ale już poza nią przeświecało blizką pogodą.
Odbrzaski nowej zorzy uroczne swoje pasma kładły na zwichrzoną atmosferę, łagodząc jej chłód i niepokój nadzieją rychłego ciepła.
Oczekiwano tej przemiany z utęsknieniem. Wyśnione blaski nadchodzącej epoki czarowały.
Błogość wsiąkała w miljony serc gorących, u mnóstwa ramion wyrastały skrzydła zapału, do czynów rozwite.
Do tej potęgi, która powstaje. Do tych jasnych horoskopów, przenikających już wyraźnie dawne mroki. Opada reszta cieni, jutrznia wschodzi!... — wołano z entuzjazmem.
I dusze mężniały, rosła wiara. Temperamenty zahartowały się, dążąc do tężyzny idei i mocy wytrwania. Chaos, jak przed poczęciem nowego świata, zamęt, spowodowany zalewiskiem haseł, nie przerażał jeno niecierpliwił spragnione serca i oczy wypatrujące — Glorji bytu.
Dziejowa mścicielka dokonała czynu, rozsunęła ciężkie kotary, by zalać potopem świetliwości smutne, krwią nasycone łany, by olśnić, przeniknąć mgły łez powstałe i osuszyć ich dolę, by zagoić blizny dawne i świeże, by dać udręczonym ziszczenie snów.