Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jeszcze raz dotknął ustami jej rąk gorączkowo, krótko. Ostatnim łzawym połyskiem zabłysły mu jej oczy. Szarpnęła się prawie od niego, zrobił ruch, jakby ją chciał zatrzymać. Odbiegła, obejrzała się. Stał oparty na szabli, prosty, rycerski... ze ściągniętą kurczowo twarzą i skupionemi w ponury, groźny mars, brwiami.
Księżna podniosła rękę do głowy jakimś niezdecydowanym ruchem, łzy trysnęły z pod powiek. Zawróciła się szybko i znikła za murem.
Oficer padł ciężko na marmurową poręcz schodów. Głowę swą ścisnął w dłoniach, jakiś głuchy jęk targnął jego piersią.
— Zgasłaś mi znowu... Bożko moja — zaszemrały słowa mężczyzny.
Świeć... świeć... mi, najmilsza dziecino... promieniuj!... ogrzewaj... Odczuję... dojrzę... Ty moja!..
Żywiołowo, szaleńczo wyciągnął przed siebie ramiona... po nią.
Ale taras był pusty.
Warty żołnierskie schodziły z posterunków nocnych. Zaczął się ruch poranny.
Zaledwo pierwsze iglice złoto-różowych blasków osypały wschód nieba, księżna Bożenna była znowu na swoim krużganku.
Wszystkie oddziały legjonów wyruszyły właśnie na pozycje.
Księżna patrzyła, duszę swoją i drżące serce posyłała za nimi.
Komendant artylerji wiódł baterję swoją, jadąc na Machmudzie, na jej ulubionym wierzchowcu. Wyrwała go z rąk kozaka, Daniło go przechował, a teraz sama oddała pysznego ogiera, jemu, Bohdanowi, by mu służył, by na swym grzbiecie niósł go w bój. Z uśmiechem szczęścia widziała, jak on dosiadł tego piekielnego bachmuta, śmiało, zręcznie i ujarzmił go odrazu... i pieścił i dłonią klepał rasową wygiętą szyję, całą w sieci cieniutkich żyłek.