Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Chłodna fala rzeczywistości przewiała nad nimi. Puścił jej ręce. Stał przed nią znowu dumny, wyniosły. On, oficer Legjonów, przed księżną Bożenną.
Słowa więzły im w krtani. Wzrok surowy, władczy utopił w jej twarzy. Brwi czarne zbiegły się w dziki łuk. Pionowa bruzda na czole i pogłębione linje koło ust, tchnęły stygmatem kilkoletniej walki duchowej. Zaciętość i niezłomna moc była w jego wybitnych rysach. Po kilku sekundach niemej obserwacji ona rzekła pierwsza... Wzruszenie tamowało jej mowę.
— Długie... nasze rozstanie... i... w zupełnej... o sobie nieświadomości...
— Ja wiedziałem dużo o... księżnej, lecz nie przeczuwałem...
— Że jestem ta sama?
— Tak. Pozory były inne.
Skłoniła głowę jakby w zawstydzeniu. Poczem odważnie podniosła na niego oczy.
— Nie mylił się... pan. Byłam inną. Ale to już... poza mną. Uczucie moje żyło w mgle, ogłuszone... lecz nie umarło. Stłumili we mnie iskrę ideału, jaką mi dałeś ongi... nie zgasła... i zapłonie jeszcze. Może sugestja... pana... —
Zawahała się.
— Mojej tęsknoty — dokończył.
— Może to podsunęło mi takie okoliczności... wpływy, które we mnie odnalazły twego ducha. Pójdę jego śladem.
Wziął porywczo jej obie dłonie, przytulił do swej piersi z powagą i zapałem.
— Tego pragnę całą duszą. Byłem w cieniu, teraz mnie opromieniasz tęczą wiary, że nie powróci dotychczasowa pustka mego życia. Bądź natchnieniem moich ideałów. Czy mogę być tem samem dla... pani?
— Tak. Przewodnią ideą mego istnienia i czynów,