Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

światła z okien gościnnych pokojów.
— On jest, tam, na dole...
Księżna odczuwała sercem jego obecność na tarasie. Ukryła twarz w rękach. Drżała w niej każda żyłka, każdy puls osobno tętnił. Nerwy były w niej, niby struny roztargane. Całą przeszłość ujrzała jak na jawie, jego miłość, jego dumę i hart męski. Tragizm ich rozstania dziś, teraz, zabolał ją więcej, niż wtedy, gdy się żegnali.
— Widziałam cię w wizji... dziś jesteś tak blizko — szeptała do siebie ze wzruszeniem. Ciągle coś nas dzieli... rozdzieliła sfera... dzieliła przestrzeń... różne stanowiska, dziś... spotkanie... Czy mogło być coś bardziej niespodziewanego?... Olbrzymia chwila!
— Teraz dzielą nas mury... noc...
— Dlaczego teraz?... Dlaczego?...
Księżna wyprostowała się, groźnie spojrzała przed siebie na szarzejące, zbladłe łuny. Zaczerpnęła w piersi duży haust powietrza, jakby nabierając zapasu tchu. Przez krótki moment walczyła z sobą straszliwie.
...Jedyna chwila... jedyna! On jest, on czeka... Świtaniem wyruszą... ostatnia sposobność... ostatnia godzina... On czeka — wołało serce.
W duszy brzmiał nakaz potężny.
... Idź tam... idź... idź!...
...Bożko moja... przyjdź... czekam.
...To jego głos!... On ją tak nazywał, to jego wezwanie, jego rozkaz, jego wola — zawołała księżna głucho i znikła z krużganka. Zbiegła z baszty lekko i cicho. Znanem sobie bocznem wyjściem wysunęła się do parku. Ukryta w grupach wielkich drzew, tuż obok węgła pałacowego muru stojących, przebyła szybko małą przestrzeń. Zatrzymała się pod filarami galerji. Ujrzała go. Siedział zgarbiony na nizkiej, marmurowej płaszczyźnie poręczy schodów i palił cygaro. Szelest jej sukni zbudził go z ciężkiej zadumy. Odwrócił głowę.