Strona:Helena Mniszek - Pustelnik.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Daniło przeszkodził błagalnym ruchem. Zatrzymał księżnę za rękę i szepnął:
— Ubije... jasna pani... nie pozna — taj ubije!... Boże zbaw! Strasznie rozsierdził się.
Księżna jednak nie wytrzymała, jednym skokiem dopadła do starego i chwyciła go za rękę trzymającą szablę.
— „Siałek Żęcki“ zwarjował?...
— Co to!... kto?! Won! A... a... księżna pani, pokornie przepraszam! Ot, mościa księżno, wymiata się resztę śmiecia, słyszy księżna ta... ta... ta... ta... ta... złote, kochane miotełki. Idę bić, bić, bić... jeszcze i stary się przyda. Bij!... — wrzasnął i ruszył do wnętrza baszty — z impetem.
Nagle wrócił, porwał ręce księżnej i wyciągnąwszy głowę na suchej, cienkiej szyi zachrzypiał jakby przez łzy.
— Ja ich jeszcze zobaczę, ja ich jeszcze zobaczę, mościa księżno.
— Kogo?... — spytała lekko drżąc.
— Legjony.
Poczem szarpnął się i znikł w ciemnej głębi.
— Dur jego napadł — szepnął Daniło.
Księżna stała, jak przykuta do miejsca. Dlaczego ją to jedno słowo tak wstrząsnęło?... Czar jakiś...
— Daniło — krzyknęła — biegaj za marszałkiem, on się gdzie zabije, albo jego zabiją. Ruszaj!...
Strzelec zawahał się.
— Ruszaj!... słyszysz!... mam rewolwer, mnie tu nic nie grozi. Pilnuj marszałka!
Strzelec wybiegł.
— Co to jest?... jakiś urok na mnie spadł, dlaczego to słowo?...
Młoda kobieta przylepiła się prawie do żelaznej kraty i, trzymając ręce przy skroniach, myślała, słuchała, patrzyła.