Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cicho i ponuro było w chacie starego Józefata.Syna i wnuka wywieźli mu Moskale w głąb Rosji bo należeli do „opornych”. Nie chcieli przyjąć prawo, sławia, nie chodzili do cerkwi. Prześladowanie ich trwało długo, byli katowani, bici, dostali po sto rózeg za to, że przepędzili popa ze wsi, gdy ten przyjechał by po unickim księdzu objąć parafję. Wreszcie tak umęczonych, zlanych krwią, wsadzono na kibitkę i wysłano daleko, na całe lata.W chacie został, dziewięćdziesięcioletni Józefat, żona wywiezionego wnuka Marjanna, z trojgiem drobnych dzieci i młodszy wnuk Roman, chłopak dwudziestoletni, gospodarz teraz i opiekun gruntu, chaty i rodziny zesłanego brata.Pomimo obecności młodego chłopca i małych dzieci smutek panował w rodzinie — ciężkie chmury niedoli nie znikały, wisząc ciągle i grożąc.Była jesień, wczesna jeszcze, lecz już słotna, zamglona.Ranki zimne spowijały całą wieś w moty siwych mgieł, dymy z kominów tłukły się pomiędzy domostwami, tworząc obraz smutku, niedoli i biedy.Bo i żałoba i bieda była we wsi. Od kilku już tygodni stało tu wojsko, dwustu kozaków rozlokowanych po chatach na koszt gospodarzy.
Wieś musiała ich żywić, dawać obroki koniom, najlepsze izby pozabierano dla żołnierzy, stajnie również; własne konie gospodarze zmuszeni byli trzymać w chlewach. Nędza zajrzała do wsi. Jak podczas wojny bydło szło na rzeź: świnie, cielęta —