Strona:Helena Mniszek - Prawa ludzi.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Biegnie, potyka się, zrywa i biegnie bez przerwy, prawie bez oddechu. Unosi go siła ogromna, tęsknota żenie go wskroś pól i łąk runią obrosłych.Pragnienie widoku swoich, pragnienie modlitwy wspólnej na zagonie rodzinnym, pragnienie duszy, upojonej błogością, serca, które wyszarpnęło się z piersi i leci naprzód, by paść w hołdzie przed Hostją Najświętszą.
Ameryka, ocean, świat cały wydają się Antoniemu małemi i biednemi wobec tego kościółka, wobec tych dzwonów rozkolebanych, wobec kwiecistych szarf chorągwi, co łopocą na wietrze, słońce zaś gra na nich, jak na arfie tęczowej. Bo świetny m agnat dnia wypłynął już całą wielkością i ciska na kościół, na ziemię, na lud rozmodlony zdrój darów królewskich.
Emigrant kilku potężnymi susami dopada muru kościelnego i — w środku rozwartej bramy runął na twarz przed zbliżającą się monstrancją. Załkał radosnym szlochem szczęścia, aż ból sprawiającym.Ramionami obejmuje ziemię ukochaną, całuje ją sercem miłującem, co mu wargi roztula.
— Ziemio nasza! Matko nasza. Ty nadewszystko najdroższa! — szepcze bezpamiętnie.
Wita ją, jak wygnaniec, jak syn, który zranił ją ucieczką po grosz cudzy, po chleb lepszy, niż ona dać może. Przeprasza ją teraz, że skrzywdził, że ją opuszczał. Modli się do niej i łka.
— Ona jest jedyna!
Z obcych krajów przywiózł zdrowie nadwątlone, ręce od pracy popuchłe i żal i duszę, przez tęsknotę zżartą. Aż oto znowu jest na swoim zagonie i już nie odejdzie!
— Ziemio nasza!............
Procesja zbliża się powoli, z powagą. Łomocą chorągwie o drzewce, faluje purpura baldachi-