Strona:Helena Mniszek - Pluton i Persefona.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

HEFAJSTOS (zdumiony).
Ty? Władyko piekieł?...
PLUTON (groźny, gniewny, wspaniały).
Ja! Nie dziw się, Hefajście... Wiesz ty dobrze wszystko, zrzuć mi tę maskę! Kocham Persefonę, ona moją będzie!... Słyszysz!... Moją i Hadesu Panią...
HEFAJSTOS (rozpromieniony, zrywa się z siedzenia, aż zbroja z kowadła spada. Podchodzi do Plutona i wyciąga dłoń).
Podaj prawicę!... Dzielnyś jest i wielki! Jam twój przyjaciel i przyszłej władczyni. (Z komizmem) Apollinek zginął!... hehe! zostają mu Muzy. Miłość fiut!... ucieknie i bardzo daleko, aż w bramy Tartaru. Lecz czy Persefona?...
PLUTON (który biegał nerwowo, staje przy Hefajstosie).
Wątpisz?!...
HEFAJSTOS.
Nie w ciebie, Panie! Ty dokonasz tego, co zamierzyłeś, ale ona?! Wolę swą posiada, to nie pusta lala z naszych bogiń rzędu. Samodzielna wielce, odrębna i śmiała, świetności Olimpu jej nie wystarczają... Harda jest i dumna w sobie. To płomienny duch, w ideałach błądzi. Daleko odbiegła od swej wielkiej mamy, nie podziela zmysłowości tamtej i pospolitych pragnień zakresów. Dusza pełna buntu, rzecby można nowa.