Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VIII.

Strojny gabinet w Zapędach, zasnuwał dym z wybornych cygar. Grano w karty. Przy kilku stolikach wint rozpłomieniał twarze, podniecał i huczał w mózgach. Z ogólnej wrzawy słychać było najgłośniej donośny organ Paszowskiego i piskliwy dyszkant Korzyckiego. Ci dwaj wodzili rej. Maryś Turski grał spokojnie, zamyślony, jakby daleki od otoczenia.
Perzyński z Chodzynia cedził rzadkie słowa i w przerwach muskał wąsy, spoglądając nieprzyjaźnie na Turskiego, który lepiej grał i pomimo, że się nie starał — być patrycjuszem w tem zgromadzeniu, był nim jednak. Denhoff w buduarze bawił panie.
Najstarszy zaś syn Korzyckiego, Gustaw, założywszy duże palce rąk za kamizelkę, z rozstawionemi wskutek tęgo ramionami, spacerował dokoła stolików i wszystkim jednakowo rzucał pytania.
— Jakże partyjka? Idzie karta? Brawo! Może cygarko? Hawanna czystej krwi.
Do Perzyńskiego szepnął:
— Denhoffa zaproście, ma szczęście do kobiet, położy wam zato całą kiesę.
— Hm! Niech go pan namówi.
— To mógłby zrobić tylko Turski, ale on nie chce.
— Oszczędza kieszeń szwagierka in spe — zaśmiał się Gustaw.
— Tsss! To ciekawe. Ha, ha!
— Ciszej panie, bo usłyszy.
— Niech mu pan powie, że Denhoff do panny Mary, przysiada się. Tsss! To go zelektryzuje.
— No tak. Ale chyba i Turski pańskiej siostrze nie imponuje. Tsss! Cóż to za partja.
— Ciszej panie! Partją właściwie jest, tylko — nie dla Maryli jeszcze.
Paszowski siedzący najbliżej usłyszał cichą rozmowę. Zmierzył panów pobłażliwie ironicznemi oczyma a w duchu pomyślał; „Obaście dudki przy Turskim“, głośno zaś rzekł: