rzeczona sfrunęła z impetem w duszną sferę analizy, debatów, skąd wiodą dwie drogi, do rozejścia się lub do połączenia.
— U nas przeważyło to drugie, jesteśmy w przededniu szczęścia — dokończyła Ziula.
Ryszard westchnął.
— Tak tu u państwa ciepło, tak miękko i rozkosznie. Gniazdo rodzinne, domowe nie gasnące ognisko, o którem zawsze marzyłem. Miłuję takie życie na wsi, w otoczeniu rodziny, wśród drogich osób, wspólnych myśli i uczuć, kocham podobne istnienia, lecz długo nie zaznam ich jeszcze, bo teren odpowiedni straciłem, ten oto deszcz zalał ostatni płomyk nadziei domowego ogniska, piastowany w mej duszy od dawna. Ze mną jest tak: jak coś ukocham, to mi się rozwieje, jak po co już sięgam, to mi w palcach pryska, na co spojrzę, oczyma rozmiłowanemi to zaczyna mi skakać, drgać, aż runie w przepaść. Cechą mego bytu jest miraż, sam go stwarzam z realności. Prawdę trzymaną w ręku cisną zawsze na odmęty i powstaje z niej fata morgana. Czy to już mój los niezmienny?
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Ryszard przebył w Worczynie jeden dzień. Państwo Turscy zatrzymywali go na dłużej lecz niechciał. Ziula prosiła, aby był na jej ślubie i tego nie obiecywał, mówiąc, że im prędzej pożegna ukochane miejsca, tem łatwiej otrząśnie się z marzeń i wspomnień, zabójczych już dla niego. Przez ciąg ostatniego dnia pobytu w Worczynie żył wspomnieniami, wszyscy zaś dokładali do nich własne pamiątki, co wytworzyło jakby dziennik odczytywany głośno. Ksiądz Janusz przyjechał umyślnie, aby pożegnać „panicza“, on również przypomniał pierwsze swe poznanie Denhoffa.
— Było to w maju przed dwoma laty — mówił ksiądz. — Słyszałem już wiele o panu, alem go nie znał. Aż tu raz panny Ira i Ziula przyjechały na ranną mszę do Okorowa. Po kościele przyszły do plebanji, raptem... hop! coś ogromnego skoczyło przez sztachety do ogródka. Patrzę, młodzieniec bardzo elegancki na koniu, a tu już panny krzyczą: „pan Denhoff, pan Denhoff“. Wyobraźcie sobie państwo, konno przeskoczył ogrodzenie jak piłka! I co się okazało, oto ktoś mu powiedział w Wodzewie przy śniadaniu, że panny z Worczyna pojechały na mszę i nie darował. Odrazu mi się pan z tego podobał.
Irena śmiała się.
— Bo to wówczas proboszczu, weszło w zwyczaj, że pan Ryszard bywał w Worczynie codziennie, na obiedzie lub kolacji, żartowałyśmy, że nigdy nie był jeszcze na śniadaniu, wtedy zaś po mszy odprowadził nas do domu i pił śniadanie z nami.