Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech pan mówi co chce, ale dlatego zostaną: album byłby pusty bez fotografji, ramy też, co można zamienić na inne, to można, ale jak nie, to nie. Ot, mój mąż i ojciec przyszedł, zaraz ich tu nadeszlę.
Popatrzała na Denhoffa trochę niepewnie i wyszła z gabinetu.
On zaś zaśmiał się gorzko.
— Jeszcze mię gotowi rewidować jak będę wyjeżdżał, czy przez tę chwilę... Ach Boże! takim ludziom sprzedać Wodzewo.
Spostrzegł brak posążka Venus milońskiej. Przypomniał sobie opowiadanie Rosoławskiego słyszane jak we śnie, obraz Żmurki był na miejscu, lecz ciało kobiety aż do szyji opinała teraz różowa bibułka.
— Brawo! Voilá! Moja Venus pewno w spiżarni, ustrojona w wianki cebuli — pomyślał Ryszard, ale już obojętnie. Czuł w sobie znużenie i apatję krańcową.
Weszło do pokoju dwuch mężczyzn, Trawkowski ojciec i syn. Denhoff od pierwszego rzutu oka poznał, czego może się po nich spodziewać, zwłaszcza że poprzednio słyszał w przedpokoju cichą, prędką rozmowę. To Trawkowska uprzedzała męża i ojca o gościu, oraz o celu jego przyjazdu. Młodzieniec powtórzył prośbę o oddanie mu klęcznika, oraz listów z hebanowej szafki, o innych drobiazgach zamilknął, bo i tak już zwalczał siebie! Obiecywał za klęcznik zapłacić, ale nic nie wskórał. Młody szlachcic na wszystko ruszał głową przecząco, stary zaś poklepał Denhoffa po łopatce i rzekł.
— He, he, dobrodzieju, a dy już przestań z tym klęcznikiem, niech już tu zostanie. Pójdźmy napijemy się piwa, bo gorąco i burza idzie.
„Panicz“ skoczył jakby pod dotknięciem bata.
— Wolno panom odmawiać mi tego, o co proszę, lecz nie wolno poufalić się ze mną. Do widzenia!
Wybiegł z domu, wzburzony, drżący. Zawahał się, iść do parku, czy nie? Podszedł do figury Matki Boskiej i oparł czoło o zimny metal jej płaszcza. Mszyste róże kwitły tu obficie, z głębin parku nadlatywały wonie duszne, znajome, ach jak znajome. Szumiały korony drzew, wabiąc młodzieńca do siebie. Już, już chciał ulec tej pokusie przeogromnej, gdy trzasnęły drzwi wchodowe domu.
Denhoff zesztywniał. Rzucił spojrzenie ostatnie, łzawe, rozpaczne spojrzenie na park szumiący i wolnym krokiem przez gęsty tunel grabowy poszedł do budynków. Spotkanemu stangretowi kazał zaprządz kasztany do nowego powozu. Ale spotkała go niespodziewana owacja. Stangret i kilku fornali obrządzających konie na południe, rzuciło się do dawnego dziedzica z powitaniem. Całowano go w ręce, jakiś chłopak podjął go pod nogi. Ludzie ci wyrażali po swojemu żal, po stracie ulubionego