Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Artur nie chciał jechać konno, boi się Ismaila nawet na odległość paru kroków.
— Eee... te... te obgaduje mnie Mahyla, ale to phawda, że ten koń mię przesthasza. A! pan Mahjan! Bonjouh!
Maryla żywym ruchem podała rękę Turskiemu, kłoniąc się do niego całą figurą. Schylił nisko głowę i dotknął ustami jej palców. Wyraz twarzy ich obojga był dziwnie uroczysty, milczenie również, jednakże dla obecnych kłopotliwe. Hrabia chrząkał i kołysał na nogach swą cienką figurę. Paszowski, nie wiedząc od czego zacząć, wpatrzył się badawczo w duże, jasne guziki zdobiące płaszcz Maryli.
— Czy to labrador, czy imitacja? — spytał tak ciekawie, jakby mu tylko na tem zależało.
— Labhadoh, ee... te... te... a może tylko koncha pehłowa? Oui!
Maryla nic nie mówiąc weszła do przedpokoju. Turski poszedł za nią. Zdejmował jej płaszcz, ręce mu drżały, krew zalewała mózg kipiącą falą. Ona położyła obie dłonie na jego piersiach.
— Chcę z panem mówić ale... nie tu.
— Może... w ogrodzie? — bąknął.
Weszli panowie z ganku. Maryla zawołała śmiało.
— Zostawiamy panów, politykujcie tu sobie lub obmawiajcie sąsiedztwo, my idziemy na przechadzkę.
— A podwieczorek, panie mój?
— Powrócimy za godzinę.
Wyszli. Hrabia Artur zatarł ręce.
— Eee... te... te bahdzo thafny pomysł Mahyli, wybhanie tehenu u pana ee... te... tu najswobodniej.
I Paszowski odwrócił się i przeżegnał idącą parę.
— Niech ich Bóg nareszcie złączy, takbym pragnął.
— Eeee... te... te... oni to i sami zhobią. Ma foi!
Turski szedł milcząc, ona również, gdy doszli do grupy brzóz nad wielkim stawem, Maryla zatrzymała się. On przemówił pierwszy. Głos mu wibrował nienaturalnie.
— Czy mogę odgadnąć... treść dzisiejszego spotkania?
— Powinien pan — szepnęła.
— A jeśli mój domysł będzie... zbyt... śmiałym, zbyt ryzykownym?
Podniosła na niego zdumione oczy.
— Nie poznaję pana. Czy to pani mówi? Przemawiał pan dawniej inaczej.
— Dawniej. Dużo się zmieniło od tej pory. Rok ostatni przyniósł mi same rozczarowania.
— Czy nie miał wcale jaśniejszych błysków?
— Nie.
— A pasterka?