Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rego wizja w osobie Dory rozpłomieniła im dusze, pozostał tylko słodką legendą, zawsze i znowu legendą.
Promienne chwile nie trwają długo, miłość zbyt pięknym pachnąca kwiatem więdnie łatwo, za byle ostrzejszem podmuchem surowej rzeczywistości. I ginie bezbrzeżny urok, tak szybko, jak się rozwinął, matowieje barwa kwietnego kielicha, zanika woń. Pozostaje żal i tęsknota za tem co się unicestwiło i co już nie dozna wskrzeszenia. Gdy pryśnie pierwszy, wiosenny zachwyt, gdy umilkną słowicze pieśni, świat przestaje być młodym: trawią go żary namiętne, łkają nad nim wichry, szarpią burze, nawet urok nie gaśnie, lecz już niema swej mocy władczej co bierze, zniewala, pochłania i złoci. Gdy pierwszy czar uczucia rozpłynie się w ludzkich sercach, gdy nastąpi przelot gołębich białych piór, niosących zarzewie miłości, gdy jutrznia melodyjna przebrzmi, wówczas idą upalne prądy, a za niemi w ślad rozważania chłodne, myśli realne, wyłącznie życiowe. Już nie zorza, tylko odblask zorzy, nie muzyka upojeń pełna, lecz echo jej, odbicie baśniowego dźwięku strun zaczarowanych na zwykłej tafli metalu. Taka pospolita, bezbrzeżnie jałowa nicość w porównaniu z dawną świetnością i pełnią. Ubóstwo po przepychu. Doznaje się uczucia, że zdarto nam cenne, drogie szaty i zastąpiono je obcym łachmanem, że z duszy coś wyfrunęło, sprawiając ból. Więc się za tem płacze, lecz się tego nie goni. Znikło we wszechświecie co było drogiem, co dawało szczęście, znikło i trzeba bez tego żyć.
Denhoff i Dorcia przeczuli, że skrzydlaty duch miłości zwinął swe pióra szumiące, że chrzęst ich słodki już przyciszony. Odleci duch w błękity, skąd niespełna przed rokiem nastąpił jego błogosławiony zlot. Bronili się jeszcze pragnąc zatrzymać tę błyskawicę pierwszych uczuć, patrzyli na siebie błagająco, jakby żebrząc o harmonję wspólną, ostatni ratunek zdolny zatrzymać ulatującego ptaka młodzieńczych marzeń. Często dławił ich niepokój, co się stanie i kiedy, trwożna obawa, paraliżując im serca, psuła swobodę. Truli się systematycznie i brnęli w niebezpieczne trzęsawiska rozmyślań, dobiegających spodziewanego końca. Oni jeszcze mrużyli przed nim oczy. Irena chciała zbadać główną przyczynę rozterki duchowej narzeczonych, ale Dorcia była przed nią skryta, cierpiała milcząc, bojąc się nawet pośrednictwa osób trzecich. Denhoff przeciwnie, wynurzył przed Irą żale swe z właściwą sobie szczerością.
Któregoś dnia podczas świąt, całe towarzystwo urządziło pieszy spacer do sośniny worczyńskiej i zagajników. Dora szła z Marysiem, bo jego smutek najwięcej obecnie zespalał się z jej usposobieniem, Irenie towarzyszył Denhoff. Mówili o projekcie wyjazdu Iry za granicę na studja malarskie.