Strona:Helena Mniszek - Panicz.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jak się pan wyraża? — oburzyła się pani Ama.
Perzyński już pracowicie układał wąsy. Podniósł różową twarz, i patrzał na Amę z pod jasnych rzęs, miał minę zwycięską.
— A jakto trzeba wyrażać się o kobietach?
— Nieco grzeczniej.
— Tss! ja jestem dla kobiet bardzo... tego... grzeczny, ale one wolą inaczej, więc, dogadzam życzeniom pań. Nic więcej.
— Gdzie Denhoff — spytał Maryś.
— Częstuje tam czemś, razem z Korzyckim, tę najładniejszą aktoreczkę, wcale wesoło u nich. Pan tam nie zaglądał?
— Nie, mnie tu wesoło.
— Bardzo wierzę. Żałuję, że już dla mnie miejsca brak, chyba, które z państwa weźmie mnie na kolana.
Pani Lubocka. trzepnęła go chusteczką po ręku, ale bez wielkiej obrazy.
— Czy on to ma uważać za zachętę, czy przeciwnie? — spytał Maryś.
— Niech pan już idzie sobie do owych okazów żeńskich, za kulisy — zawołała, piękna. Ama.
— Rozumiem! Nie jestem na dziś w programie. Tsss! idę zatem szukać lepszych sukcesów, może mój dzień powróci.
— Co pan bredzi?...
— Nic, tylko to, że mnie pani dziś okrutnie tyranizuje, smutny jestem i tss... ubolewam nad swym losem. Adieu!
Perzyński skłonił się bardzo swobodnie.
— Nienawidzę tego albinosa, tak mnie drażni...
— Ale bywa. czasem zabawniejszy. Co?...
— Kiedy będziesz u nas w Zawierciu?...
— Poco liczba mnoga? Ja bywam u ciebie, doskonale to rozumiesz.
— Zawsze jesteśmy sami z Kamilkiem, przyjedź kiedy do nas. Prosimy.
— Przestań Ama na Boga, bo parsknę śmiechem. Sami? O mój Boże! Taka para gołąbków: Kamilek i Amcia. Ty umiesz wybornie udawać kochającą, żonę, dbałą o swego Kamilcia, Kamilunia. Takie z was dobre małżeństwo, że aż potrzeba kogoś trzeciego dla harmonji. Ja jednak zastrzegam sobie, że za Kamilciem nie tęsknię, mam nadzieję, że mi go nie każesz bawić.
— Więc przyjedziesz?...
— Hm! Może. To nie wykluczone.
Ama pochyliła się lekko do Marysia i szepnęła.
— Kamil wyjeżdża za parę dni do Warszawy. Zatem...
— Dobrze. Skorzystam.