Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyjmuję propozycję pańską z przyjemnością i postaram się podołać zadaniu wedle mojej możności i wiedzy.
— W to nie wątpię. Dziękuję panu. Potem mam te same zamiary w odniesieniu do Sławohory. Tam w przyszłości i dom mieszkalny przydałby się, gdyż tymczasem odrestaurowaliśmy małą część jednego skrzydła starożytnych ruin pałacu i jest jako tako na początek. Pragnąłbym aby pan nas kiedy odwiedził w Sławohorze, żona moja chce pana poznać. Może na święta, panie Andrzeju? Serdecznie Wam będziemy radzi.
Andrzej zmieszał się trochę.
— Szczerze wdzięczny jestem za serdeczność, ale już święta takie doroczne chcę spędzić z matką. Byłoby jej przykro gdybym odjechał. Zawsze to rodzina, tradycja...
Strzelecki uścisnął mu rękę gorąco.
— Tak, rozumiem i cenię to bardzo. W każdym razie spodziewać się pana będziemy. Jeżdżę do Sławohory zwykle autem, chociaż to ogromna przestrzeń. Pojedziemy kiedy razem.
— Z największą chęcią. Więc najpierw zrobię plan takich budynków mieszkalnych i kosztorys. Ale musiałbym obejrzeć teren. Po niedzieli przyjadę do Poturzyc. Po drodze wstąpię tu i owdzie. Mam tu już różne swoje placówki...
— Posterunki pracy — uśmiechnął się Strzelecki. — Słyszałem, że i w Bąkach stawia pan mleczarnię udziałową a w Żołnach szkołę.
— Już rozpoczęte roboty wstępne, od wiosny zaczynamy murować. Hej, roboty będzie huk!
Andrzej zrobił szeroki ruch ręką. Z jego młodej twarzy opalonej biła energja, zapał palił się w wyrazistych szarych oczach.
Okrążyli dom od strony ogrodu i przez ganek frontowy weszli do wnętrza. Andrzej otworzył drzwi do swego pokoju. Obaj usiedli przy środkowym stole.