Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie chciała go dyskredytować. Zażądała słowa od Kmietowicza, żeby także milczał. Liczyła na to, że Wara zatrzyma...
— Akurat! Łatwiej zatrzymać pędzącą lawę z wulkanu niż Wara, gdy mu zapachnie nowa spódniczka! Szkoda było fatygi i serca tej biednej kobiety. Najlepiej machnąć ręką i basta!
— Dobrze, ale Kasia chce go ratować.
— To na nic! to już straceniec!
— Poczekaj Guciu, ty nie wiesz, że Pochleby...
— Jakto, nie wiem, że dogorywają?... Mają one i tak djabelnie silny organizm, ale już klapa! War poradzi i z Kromiłowem bardzo prędko, łyknie jak ostrygę i basta.
Hrabia mlasnął językiem charakterystycznie i otarł usta jak smakosz po smakołyku.
— Ani się obejrzy — dodał strzepnąwszy palcami.
— Wszystko możliwe bo i Kromiłów już tęgo obskubany.
— Po co mu Kasia na to pozwala? — Wszakże majątek jej własny.
— Ona mówi, że gdyby były dzieci, miałaby rację bronić swej schedy, ale tak jak jest uważałaby sobie za egoizm i za brak etyki zamykać przed nim kasę kromiłowską.
— Ha, jeśli tak, tedy War sam ją zamknie, ale już na amen! Szczególne jak się dobrały dwie Zebrzydowskie, jedna złożona z samego egoizmu, że już pominę inne, godne składniki, druga pozbawiona go zupełnie!
— Ale słuchaj, Guciu, tu trzeba radzić.
— Ciekawym jak? Ściągnąć Wara bosakami z Afryki, trochę zadaleko! Pamiętasz Paryż i księżniczkę Olgę? Siedział tam prawie trzy lata, do czasu, aż ona wyszła za Arczyłła Czarawdżadze i wyjechała z nim do Rumunji, do jakiejś posiadłości jego nad morzem Czarnem. Gdyby mieszkali w Paryżu, War zostałby napewno, kandydując do trójkąta, po-