Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy są goście? — spytała, gdy całował ją w rękę.
— Jest pan hrabia i pani hrabina, a także starsza pani, matka jaśnie pana.
Kasia doznała przykrego uczucia. By pokryć wrażenie, rzekła bezdźwięcznie.
— Szofer nic nie mówił o tem.
— Przyjechali przed godziną zaledwo, autem z Krakowa.
— A pan Krystyn?
— Jest także, był tu już kilka razy, dopytując o wieści od pani dziedziczki, ale że nie było żadnych...
Do przedpokoju wyszedł hrabia August i Krystyn Zahojski. Obaj uścisnęli Kasię serdecznie, trochę ją to rozbroiło.
— Gdzież byłaś marnotrawna córko? Chyba nie siedziałaś we Widniu, skąd była depesza, jak widzieliśmy. Oboje z Warem gdzieś przepadacie, że aż pfe! Doprawdy pfe!
Kasia zerknęła na hrabiego nieufnie.
— Wujeczek w dobrym humorze!
— No, niezupełnie. Ale jest tu ktoś... tego... owego... w gorszym.
— Wyobrażam sobie!
Jakoż zaraz po kolacji w salonie, zły humor pani Zebrzydowskiej objawił się w całej pełni.
Kasia wysłuchała mnóstwo gorzkich wymówek i uwag, aż nadto cierpkich. Zarzuty padały na nią niesprawiedliwe, siekły jak grad bez litości. Pani Beata na widok synowej dostała jednego ze swych napadów histerji. Hrabia Mohyński próbował protestować na niektóre, zbyt jaskrawe pretensje, lecz nie mógł dojść do słowa. Hrabina, która już leżała w łóżku, była nieobecna. Ujął się wreszcie za siostrą Krystyn Zahojski, ale Kasia, siedząc spokojnie, skinęła na niego, by milczał.
Gdy potok słów pani Zebrzydowskiej wyczerpał się, bo już wszystko wypowiedziała, co ciężyło jej na sercu, wtedy z patosem niezwykłym nawet u niej załamała ręce.
— I cóż ja teraz pocznę, skoro Kmietowicz wstrzymuje