Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oszołomienie dotąd nie minęło, gdyż zbyt silny był dur. I... dlatego właśnie by ten niebezpieczny dur naprawdę nie złamał pani, jechać tam nie radzę, pani tam jechać nie może!
— Dlaczego? Wszak jeśli ja... trzeźwieję moim obowiązkiem jest ocalić mego męża od takiego duru, od zatraty.
— Pani go nie ocali...
— Dlaczego?
— Bo to nie jest dur, to natura.
Kasia zamyśliła się. Jak on przeczuwał Wara! Czyż on go znał?
Dębosz mówił dalej nie patrząc już na nią.
— Natura i szał sprzeciwu nie znoszą dopóki nie nastąpi wyładowanie i zmęczenie. Wtedy dopiero można reagować.
— Więc ja... teraz?
— Pani teraz powinna wrócić do Kromiłowa, by ukoić stargane nerwy i uspokoić burzę wewnętrzną. Pani musi być mocna i silna. Przed panią dużo walk, zmagań się z sobą i z losem. Ale pani przezwycięży się i pani zwycięży. Czy to będzie zwycięstwo nad złym losem, czy zwycięstwo nad sobą, w każdym razie będzie to triumf jej siły duchowej, jej natury nad słabością... innych.
Kasia spuściła głowę. W słowie „innych“ odgadła Wara i uczuła gorzki żal, że nie zdołała zatrzymać go przy sobie, że on potrafił nagiąć ją do siebie, a ona była tak słaba...
Dębosz, jakby czytając w jej myślach, mówił łagodnym, miękkim głosem:
— Nikt się z nas nie spodziewał, że pani, właśnie pani, poświęci najpiękniejszą swoją przyszłość, wybitne zdolności, marzenia, których byłem świadkiem we wspólnej pracy, że wszystko to pani złoży w ofierze tak łatwo i bezkrytycznie...
Umilkł, ale Kasia wiedziała, co chciał powiedzieć.
— Jako przyjaciel pani pragnąłem dla niej szczęścia, pani mi wybaczy, nie wierzyłem w trwałość jego. Znam pani zapatrywania socjalne, więc ani na chwilę nie wątpiłem, że ideał