śmiać i tera tak me wołają: „bzdura, lepifigura“. Cierzpliwie słucham, ale jak kiedy dojmie za wiele to...
— To cóż zrobisz?
— Spierę chłopaków po pyskach i tylo.
— A dasz radę?
— Ojej! niektórym poredzę łatwo a od tych coby mnie dali radę... ucieknę.
— To widzę, że z ciebie zuch nielada.
— I i... gdzietam! Ja się ich bojam, bo oni chcą się dobrać do moich schówek i porozbijać moje lepidła. Jakby wytropili, że one som na norach to już i po nich.
— Przynieś je tu, do dworu.
Tomek zmieszał się.
— No cóż, nie chcesz?
— Tak mi się widzi, że już wtedy nie bedom moje własne.
— Jakto? Twoje będą, nikt ci ich przecież nie odbierze.
— Ee... na nory to też niełatwo dojść. Pani dziedziczka sama widziała.
— Więc nie chcesz, aby były tu schowane?
— Bo mi się widzi, że wtedy nie bedom takie moje, kiej som tera.
— Tak lubisz te swoje roboty?
— Lubię i nory lubię, bo to moja własna chałupa i niktoj o niej nie wie. A we krzach co tam rosną, tarniny i wierzbina, to kuropatki się gnieżdżą, często i zając się schowa. One się mnie nie bojom, znajom już, bo i jeść często przyniosę niebożętom to i one me lubiom.
Chłopak rozgadał się swobodnie, Kasia słuchała go z przyjemnością.
W tej chwili podszedł lokajczyk Jurasek i podał na tacy listy i telegram.
Kasia chwyciła depeszę, przeczytała:
„Przyjeżdżamy z Warem w sobotę. Krystyn.“
Rumieńcem spłonęła twarz Kasi.
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/24
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.