Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już od początku czerwca. Dębosz bawił wówczas na powszechnej wystawie krajowej w Poznaniu na czele dużej wycieczki gospodarzy wiejskich z Zagórzan i okolicy.
Kasia łudziła się, że on w drodze powrotnej zboczy w Beskidy nad Czarny Dunajec. Ale Andrzej, będąc kierownikiem oraz instruktorem wycieczki zwiedzał Wielkopolskę i razem z nią powrócił do domu, ograniczywszy się tylko do długiego i bardzo drogiego listu. Na wspomnienie zawodu jakiego wtedy doznała ciemny rumieniec okrasił jej twarz. Czyż i teraz odwiezie Tomka jak zwykle Strzelecki?
Kasia czyniła sobie wyrzuty, że pojechała wcześniej na wystawę zamiast razem z Andrzejem. Tomek miał być w Poznaniu ze szkołą, może jest tam obecnie?
Zdenerwowana zeszła prędko w dolinę nad poziom rzeki. Ujrzała się otoczona wałem wód spienionych, pędzących wartko jakby w gwałtownym gorączkowym pośpiechu. Naprzód, naprzód! W przestrzeń zwartych korytarzy czarnych puszcz, w ciemne gardziele skal, w płaskie połacie łąk zielonych byle dalej i dalej. Kasia stała na samym brzegu zbałwanionej rzeki, pod świerkiem podmytym tęgo przez zjadliwą falę. Korzenie drzewa wypłukane do cna wisiały nad wodą bezradnie, i były jak skurczone palce chwytające się rozpaczliwie zajadłej wody. Oplatały je wodorosty zielone, mszyste i lepkie. W jednem miejscu blisko zwieszonej łapy korzeni sterczał duży pień zwalonego ongiś drzewa. Brunatny kadłub okryty oślizgłą i twardą jak blacha korą, połyskliwą, operloną odpryskami śliny rzecznej, tamował bieg nurtu. Woda rozkiełznana w swym pędzie napotykając przeszkodę, której nie mogła przeskoczyć, rzucała się na nią z wściekłością. Burzyła się przy kłodzie najeżoną czupryną pian i ciskała na pień syczące białe bryzgi. Rozpędzone wody opadały tu pluszcząc pod osadą kłodziszcza, jakby chystrze ułagodzone i chyłkiem, cicho okrążając złom wybiegały swobodnie na otwartą, zgiełkliwą przestrzeń, by znowu rozhukać się w zdobywczych