Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zebrzydowski z nowym zapasem grubej gotówki usiadł do stolika.
— Płyniemy — rzucił obojętnie partnerowi.
Corovicini uśmiechnął się złośliwie.
— Kotwica podniesiona. Oo! odrazu taka stawka? Jesteśmy zatem na pełnem morzu!
Zaległa cisza.
Znowu dźwięk złota, znowu znamienny szelest poważnych banknotów, sino popielata mgła dymu.
W pewnej chwili Zebrzydowski roześmiał się tak szczerze, jakby go coś najserdeczniej ubawiło.
Corovicini spojrzał na niego zdziwiony.
— Panika!... panika!... — zawołał Edward głośno i zaśmiał się znowu.
— Nie widzę tego u pana — rzekł Włoch.
— Bo panika miewa czasem nawet złote oblicze.
Zebrzydowski i Corovicini walczyli zapamiętale osnuci chmurą dymu. Złoto barona w rękach Wara topniało. Edward opowiedział jakąś wesołą anegdotkę poczem zamyślił się i nagle zawołał głośno po polsku z akcentem:
— Kromiłów i...dziee!!
Włoch popatrzył na niego uważnie.
— Co to oznacza?
— Magiczne słowo, hrabio, oznacza wszystko i nic.
— Jakaś Alfa i Omega? Wybrałbym lepiej wszystko.
— W tym wypadku słowa te równoważą się. Wszystko zamyka w sobie jednocześnie słowo nic!
— Nie rozumiem! Czyli że osiągnięcie wszystkiego da w rezultacie zero?
— Pozostanie już zero?...
— Ach tak!!!
Humor Edwarda wzmagał się w miarę zmniejszania się pożyczonej od barona sumy. Późno było, gdy War ciągle żartując i szydząc z siebie i z innych i wciąż przegrywając, wy-