Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bójcie się Boga! Czy pani Kasia jeszcze żyje? A toż warjat ten Jędrek! Unosił panią jak burza!
Andrzej ucałował ręce Kasi rozpromieniony.


XVII.

Ogromna czerwona kuła słońca skryła się już za lasek, gdy rozbawieni tańcami wrócili do domu.
Stół do podwieczorku nakryty był w ogrodzie pod rozłożystym kasztanem. Tomek nie posiadał się z radości na ten widok dla siebie niezwykły. Zaczął znosić krzesła i stołki, podskakując z uciechy. Joasia natomiast wspólnie z Wojtkiem przybrała biały stół kaliną przyniesioną przez Kasię.
— O mój Boże, że też to mnie do głowy nie przyszło! — klasnęła w ręce Dęboszowa.
Zwróciła się do Zebrzydowskiej.
— Postawiłam jeno na środku stołu róże, bo i syn lubi jak kwiaty stoją przy jedzeniu. U nas na wsi takiego zwyczaju niema chociaż to jest ładnie. Pani to się pewno dziwi, że Jędrek, pani kolega ma prostą chłopiankę za matkę.
Powiedziała to wesoło z takim szczerym i naturalnym wdziękiem, że Kasia w pierwszej chwili chciała ucałować jej spracowaną rękę. Lecz odrzekła tylko z bardzo ujmującym uśmiechem, pochylona ku Dęboszowej.
— Jest pani wzorem matki, którą czcić i kochać należy. To wystarczy za wszystko inne.
Dęboszowa zmieszała się nieco i odrzekła ze wzruszeniem:
— Pani jest dobra, że i wypowiedzieć trudno. A syn mój to już za panią przepada. Jak czasem zaczną sobie z Tomkiem o pani opowiadać, to mu jeno z oczów aż te promienie idą... A ot i panna Aniela przyszła! — zawołała innym tonem, ujrzawszy w ogrodzie zbliżającą się młodą pannę.
Poczem dodała, zniżając głos.
— To panna Żukielówna, nasza nauczycielka, w Zagórza-