Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyli już dwa tygodnie z górą podróżujemy. Na to przypada: trzy dni w Warszawie, dwa w Gdyni, jeden na Helu, dwa w Sopotach, jeden w Gdańsku, jeden w Zakopanem, trzy w Krynicy no i przejazdy. Teraz gdzie się zatrzymamy? Wujostwa niema w Krakowie, będą u nas wkrótce...
— Więc jedźmy do Kromiłowa najlepiej. Nic mnie nie bawi, wszystko to znam.
— A nie będziesz się nudził na wsi? — spytała, patrząc mu w oczy serdecznie.
Przytulił ją do siebie i rzekł miękko:
— Przy tobie — nie. Ale wogóle nie zadawaj takich pytań, zbyt są ryzykowne.
— Oj ty, stary urwisie — uśmiechnęła się do niego, gładząc mu dłonią włosy. — Jesteś niepoprawny i nie wiem jakim sposobem...
— Poprawić mnie? To już na nic! Takie jak ja ananasy są zawsze sobą. Ja jestem, widzisz jak krab wyssany przez głowonoga, którym była dla mnie wojna. Została ze mnie skorupa, czy lepiej powiedzmy pancerz zewnętrzny. Ale, jakaś ty miła!... Kasiątko moje, pachniesz truskawką, czy poziomką. Zachwyca mnie ta twoja świeżość dziewicza.
Przyciągnął żonę bliżej, wtulił ją w siebie i odchyliwszy jej głowę patrzył w oczy zachłannie.
— O już są złote iskierki. War je zapalił!... Płoną!... Ach, jak lubię ten złoty płomyk twych orzechowych źrenic, Katy!... moja, zawsze moja... niezmiennie.
Chwycił jej usta we władanie a ona drżała mu w ramionach podniecona, istotnie płonąca wrzątkiem krwi. Urok jego spojrzenia, jego pieszczot już ją trzymał w swej wszechmocy. W pierwszych dniach ich zbliżenia się była nieufna, jakby trwożna. Odpychało ją wspomnienie cudownego profilu tamtej kobiety przy nim, na łodzi w Neapolu. Odpychało jeszcze coś w niej samej będące, niejasne, niewytłomaczone nawet, a jednak jak małe źdźbło w sercu drażniło ono spokój Kasi