Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, pardon — skrzywił się War, — Nie wiedziałem, że włazi na gazony za twojem pozwoleniem. Wogóle ten skrzat za często nasuwa się mnie przed oczy.
Kasia bez słowa już poszła do siebie.
W pracowni siedział w kątku Tomek zapłakany. Ujrzawszy Kasię chwycił jej ręce i zaczął okrywać pocałunkami.
— Pani dziedziczka mnie puści, pójdę na nory. Jaśnie pan me cięgiem przepędza, nazywa tak... nieładnie, a to jakiści genusz, abo jeszcze inaczej że i nie wypowiem...
Kasia pogłaskała głowę chłopca.
— Nie płacz, pan nie lubi, jak depczesz trawniki.
— Ja nie deptał, ja był przy samych krzakach, dopiero uciekał przez trawnik.
— No dobrze, siedź sobie tu albo idź do ogrodnika.
— Bojam sie.
— Jutro pojedziesz ze mną do Lwowa.
Chłopak ucieszył się wielce, zapomniał nawet o swojem przerażeniu. Pytał, czy będę znowu u Orląt — i czy będzie ten sam pan, Dębosz który był z nimi.
— Pan Andrzej, tak, będzie — odrzekła Kasia.
Tegoż dnia wysłała depeszę do Zagórzan. Wieczorem zobowiązała Kmietowicza, aby został w Kromiłowie przez czas jej nieobecności.
— War jest tak bardzo rozdrażniony — mówiła — że samotność ujemnie na niego działa.
— Czy pani długo zabawi?
— O ile mi się uda powierzyć kierownictwo budowy mojemu koledze wrócę za parę dni.
— Więc pani jednak rezygnuje i ryzykuje taką odpowiedzialną pracę oddać w inne ręce?
— Trudno panie, muszę! walczyłam ciężko z sobą i starałam się przekonać Wara. Ale na razie to na nic! Może go z czasem przekonam. Dziś trzeba go leczyć przedewszystkiem. Ale robót przy budowie nie można zawieszać. Gdy mój kolega