Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Że co? mówże Lolek! Muszę wiedzieć. Co mówił?
Kmietowicz nie wahał się dłużej. Tajemnicy nie zastrzegano. Powiedział o bytności Kasi w Neapolu w porcie podczas ich odpływania na statek.
Zebrzydowski przybladł i zmarszczył się niechętnie.
— Dlaczegóż jechała do Neapolu?
— Żeby ciebie skłonić do powrotu, ale, ujrzawszy was razem odpływających, oczywiście zrozumiała bezcelowość zamiaru. Cierpiała bardzo, to wiem.
War milczał.
Teraz zrozumiał stosunek Kasi do siebie, przez te parę tygodni od jego powrotu. Odczuwał w niej jakieś niedomówienia, było coś, co ciążyło im obojgu, psując nawet pozorną harmonję wytwarzaną przez Kasię. On nie dawał wyjaśnień ona nie żądała ich i to niekiedy zdumiewało Wara. Nie stara się dowiedzieć prawdy ten — kto ją zna.
— Mam wrażenie — mówił Kmietowicz — że sądziłeś,, iż żona twoja nie wie o margrabinie tak przeraźliwie dużo...
— Nie przypuszczałem istotnie. Skądże wiedziała wówczas, gdzie jestem?
— Poleciłeś telegraficznie wysłać tam ogromną sumę. Musiałem pokazać telegram wszakże, biorąc na to jak już wiesz pieniądze z Kromiłowa. A co do margrabiny, to daję ci słowo honoru, że ja nie zdradziłem twego zaufania, War. Wieść o niej rozeszła się szeroko już wówczas, gdyście byli w Bretanji.
Edward cisnął przekleństwo. Chodził po gabinecie rozdrażniony.
Dlaczego ona mnie tego nie powiedziała?
— Przez wyjątkową delikatność zapewne. Mocno żałuję, że się wygadałem, jak baba. Ale nie sądziłem coprawda ani przez chwilę, żeś o tem nie wiedział.
War długo milczał, wreszcie wybuchnął!
— Jestem głupiec! bo żeby znając tę przeklętą patelnię —